Sport jeździecki w kawalerii konnej II RP
Dwudziestolecie
Międzywojenne i polskie osiągnięcia w sporcie jeździeckim to piękna karta
naszego sportu i naszej kawalerii. W tamtych czasach jeździectwo było
zdominowane przez wojsko z racji posiadania przez każde państwo kawalerii,
która dawała znaczną ilość zawodników. W tym okresie polscy oficerowie
kawalerii wystąpili między innymi na trzech z pięciu Igrzysk Olimpijskich
zdobywając medale w konkurencjach Skoków oraz Wszechstronnego Konkursu Konia
Wierzchowego. W Olimpiadzie w Antwerpii w 1920 r. Polska nie brała udziału z
racji toczącej się Wojny o Niepodległość, ale już za cztery lata w Paryżu rtm.
Adam Królikiewicz na koniu Pikador zdobył brązowy medal w indywidualnym
konkursie skoków.
rtm.
Adam Królikiewicz na Pikadorze
W 1928 r. w Amsterdamie
polscy kawalerzyści zajęli w konkursach drużynowych drugie miejsce (srebrny
medal) w konkurencji skoków i trzecie miejsce (brązowy medal) we Wszechstronnym
Konkursie Konia Wierzchowego. W Igrzyskach w Los Angeles w 1932 r. Polska nie
brała udziału (kryzys). W Berlinie w 1936 r. polska ekipa zdobyła drużynowo
Srebrny Medal w WKKW.
Jakie były drogi sportowe
naszych jeźdźców znajdzie czytelnik w książce Witolda Pruskiego „Dzieje
konkursów hipicznych w Polsce”.
Zastanówmy się jednak,
jak i kiedy doszło do wykrystalizowania się dyscyplin sportowych jeździeckich w
świecie gdzie kawaleria użytkowała konie od ponad 2000 lat.
Pomijając czasy
prehistoryczne i starożytność należy stwierdzić, że kawaleria (i rycerstwo) na
koniach bojowych nie skakała. Zwarte szyki wojsk konnych powodowały, że z
przeszkodami na trasie szarż trzeba sobie było radzić inaczej.
Oto kilka przykładów z
historii jazdy (kawalerii):
Bitwa pod Kłuszynem, 4
lipca 1610 r. Bitwa stoczona została między wojskami
polskimi pod dowództwem hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego (ok. 3000
żołnierzy i 2 działa), a armią moskiewską
pod dowództwem kniazia Dymitra Szujskiego
(ok. 19 000 żołnierzy i 11 dział) oraz szwedzkimi
posiłkami dowodzonymi przez Jakuba Pontusona De la Gardie
(3300 żołnierzy). Wojska naszych przeciwników zajmowały dwie wsie otoczone
chruścianymi płotami, za którymi stała ich piechota. Dwa polskie działa bardzo
powoli poruszały się słabą drogą na pole bitwy. Jazda, która dotarła wcześniej
rozpoczęła ataki, które miały zatrzymać nieprzyjaciół. Wspomniane płoty
stanowiły przeszkodę nie do pokonania. Jednak, niektóre chorągwie szły do
szarży nawet 10 razy aby zająć wroga. Dopiero dotarcie na pole bitwy dwóch
falkonetów (lekkich dział), które swoim ogniem rozbiły ww. płoty, umożliwiło
naszej jeździe pobicie nieprzyjaciół. W czasie walki konnica polska nawet nie
próbowała skakać chruścianych płotów.
Bitwa pod Wiedniem, 12
września 1683 r., stoczona przez wojska tureckie
oblegające Wiedeń a wojskami koalicji antytureckiej (Austria, Niemcy, Polska)
pod dowództwem króla Jana III Sobieskiego.
Wojska austriacko – niemieckie rozpoczęły walkę na lewym skrzydle wzdłuż
Dunaju, ściągając na siebie główne siły tureckie. W tym czasie Polacy z jazdą,
piechotą i artylerią wspinali się na wzgórza Lasu Wiedeńskiego, przez jego
bezdroża. Turcy nie skupili tam większych sił, gdyż z tej strony nie
spodziewali się ataku. Na skraj Lasu Wiedeńskiego wojska Sobieskiego wyszły
dopiero w godzinach popołudniowych. Znajdował się tam rozległy teren doliny
rzeczki Wiedenki, opadający
łagodnie w kierunku oblężonego Wiednia. Bliżej znajdowało się wielkie
obozowisko i spiesznie formujące się oddziały tureckie. W winnicach
porastających stoki, poprzedzielanych płotami ukrywały się oddziały janczarów.
Król kazał więc generałowi Kątskiemu
wysunąć do przodu piechotę i artylerię celem oczyszczenia terenu. Po
kilkugodzinnej walce piechurzy z pomocą artylerii wyparli wojska tureckie,
rozbili wszelkie płoty i wyrównali teren otwierając drogę kawalerii.Kolejną decyzją Sobieskiego było wysłanie chorągwi husarskiej porucznika Zbierzchowskiego na rozpoznanie terenu, czy nie kryje rowów, wilczych dołów, aproszy itp. Chorągiew przebiegła cwałem między stanowiskami tureckimi, prowadząc do ich dezorganizacji, ale i ponosząc duże straty. Rozpoznanie potwierdziło dane wywiadowcze, że szarża jazdy z tej strony jest możliwa.
Szarża polskiej jazdy wraz z kawalerią austriacką i niemiecką (ponad 20 tyś. Jeźdźców) całkowicie rozbiła siły tureckie.
Tak jak pod Kłuszynem, nikt nie myślał o skakaniu płotów, ich zdobycie i wyrównanie terenu do szarży kawalerii był zadaniem piechoty i artylerii.
Bitwa pod Waterloo, 18 czerwca 1815 r.,
stoczona przez armię francuską pod dowództwem Napoleona Bonaparte a wojskami VI
Koalicji: armiami angielską Wellingtona i pruską Bluchera. W pewnym momencie
bitwy do szarży na czworoboki angielskie została rzucona prawie cała kawaleria
francuska, kilkanaście tysięcy koni i jeźdźców. Na pewnym odcinku drogi szarży
znajdował się rów, szerszy niż możliwość skoku niewyszkolonego konia o stromej
skarpie i przeciwskarpie. Przednie szeregi szarżujących usiłowały zatrzymać
konie ale pchane przez tysiące innych uczestników ataku wpadały do rowu.
Dopiero gdy się wypełnił reszta kawalerii przeszła po wierzchu. Znamienne, że
nikt nie próbował zjeżdżać po skarpie i podjeżdżać, wskakiwać na przeciwskarpę.
Nie uczono tego ani koni ani jeźdźców.
Sytuacja uległa diametralnej zmianie w końcu XIX
w. Szybki rozwój broni palnej piechoty i artylerii, jej szybkostrzelności,
zasięgu strzału i jego celności sprawiły, że użycie w dotychczasowy sposób
jazdy straciło sens. Niektórzy gotowi byli ogłosić koniec kawalerii na polach
bitew.
Wtedy pojawia się kapitan kawalerii Włoskiej
Federico Caprilli i jego nowa teoria jazdy konnej, która miała umożliwić
kawalerii dostosowanie się do nowych warunków pola walki.
Kapitan Federico Caprilli (1868 – 1907)
„Techniki Caprillego i jego pozycja skokowa miały wielki wpływ na szybki rozwój konkurencji skoków
konnych przez przeszkody w XX wieku… Metody
Caprillego nie były ukierunkowane tylko na pokonywanie przeszkód. Pierwszym
celem było przygotowanie konia do działań bojowych. Chodziło o to, by
kawalerzysta posiadł umiejętność panowania nad koniem tak, aby był w stanie
pokonać przeszkody na polu walki. Jak zauważa Witold Pruski, w miarę
potęgowania się siły ognia i coraz większej roli artylerii funkcja kawalerii
musiała ulec zmianie. Doskonale rozumiał to Caprilli, twierdząc, że rola
kawalerii sprowadza się do dużej ruchliwości, niespodziewanych ataków i
odwrotów w każdych warunkach polowych. Ze względu na tak rozumianą strategię
wojskową uważał, że należy lepiej przysposobić konia do poruszania się w
terenie. Sam Caprilli tak ujął tę myśl: Koń wojskowy musi być zasadniczo
przyzwyczajony do działania w terenie, ponieważ na nim kawaleria jest
przeznaczona do wykonania w wojnie swojego zadania. Jego naczelny postulat
brzmiał: czas poświęcony na skomplikowane ćwiczenia na maneżu należy
przeznaczyć raczej na wyjazd poza mury szkolne.” Wikipedia.
Koncepcje kapitana Caprillego szybko znalazły akceptację w wielu armiach europejskich co znalazło oddźwięk już w czasie rozgrywanych coraz częściej zawodów skokowych, pierwszych Olimpiad i Wielkiej Wojny (I Wojna Światowa) a w powstałej w 1918 r. Armii Polskiej w czasie wojny z sowietami w latach 1919 – 1920. W polskiej kawalerii idee Caprillego zostały zaszczepione przez oficerów służących przed odzyskaniem niepodległości w armii carskiej. Do Rosji idee te przedostały się zaś za sprawą rtm. Pawła Rodzianko, który odbył szkolenie we Włoszech w 1907 r. Po powrocie zaczął wprowadzać metody włoskiej szkoły. Znalazła ona wielu zwolenników wśród carskich oficerów i szybko się zakorzeniła w Rosji. Jednym z pierwszych, którzy przejęli ten styl jazdy, był Karol Rómel, służący wówczas w Petersburgu. Podpatrywał on nowinki przekazywane adeptom w Michajłowskim Maneżu, co w efekcie zaowocowało tym, że zakwalifikował się do udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Sztokholmie w 1912 r. jeszcze w barwach rosyjskich(zob. Witold Domański, Z płk. Karolem Rómmlem niedokończone rozmowy, Koń Polski 4/2002). Po I wojnie światowej ppłk Rómmel i mjr Leon Kon udali się śladem oficerów innych państw do szkół w Pinerolo i Tor di Quinto. To oni, na bazie zdobytych we Włoszech doświadczeń, opracowali i wdrażali polską szkołę jazdy, przyczyniając się do licznych sukcesów sportowych i rozkwitu polskiej kawalerii. Reprezentantem i popularyzatorem włoskiej szkoły jazdy był m.in. Adam Królikiewicz.(Wikipedia)
Jak to wyglądało w czasie wojny z Rosją Radziecką znajdzie czytelnik we wspomnieniach gen. dyw. Franciszka Skibińskiego „Ułańska Młodość” (Warszawa 1989, WMON). Generał pisał o płk Sergiuszu Zahorskim „Grzybku” (uczestnik Olimpiady w Sztokholmie 1912 r. w barwach rosyjskich):
„Wspomniałem już, że jego hobby było naskakiwanie koni. Nieco później w Korcu, mieliśmy ze dwa dni przerwy w działaniach. Rano Grzybek nakazał wszystkim oficerom stawić się konno na rynku. Patrzymy, a tu ułani ustawili tor przeszkód z drabin, dyszli, stołów itp., pułkownik zaś powiada: „Proszę panów, kawalerzysta jeżeli nie wojuje, powinien zajmować się sportem. My dzisiaj nie wojujemy, więc zajmiemy się sportem”. Pierwszy przeskoczył parcours i nam kazał skakać.” (str. 142) Zwracam uwagę, że autor mówi o naskakiwaniu koni a nie o ćwiczeniu wysokich skoków. Chodziło o to, aby koń chętnie skakał przeszkody o wysokości, z którymi mógł się spotkać w terenie, jak różnego rodzaju płoty do 1 m. wysokości, wozy, zwalone pnie drzew itp. Było to zgodne z ideą Caprillego o sprawności konia i jeźdźca w każdym terenie. Wszystkie konie, które trafiały do pułków jazdy ze szwadronów zapasowych były naskakane. O słuszności, takiego przygotowania wierzchowców świadczy następujące wspomnienie z wojny 1920 r. (niestety nie pamiętam autora). Kawalerzysta polski z meldunkiem przemierzał ukraiński step. Po drodze został wypatrzony przez wrogi patrol, który ruszył za nim w pogoń. Uciekający nasz kawalerzysta wypatrywał z niepokojem jakiejś wsi. Wszystkie w tym rejonie były otoczone płotami a jego koń wojskowy był naskakany. Wierzchowce czerwonych, pochodzące z rekwizycji nie przechodziły żadnego szkolenia. W końcu na horyzoncie pojawiła się wieś. Ułan przeskoczył otaczający osadę płot. Gdy po kilkudziesięciu metrach obejrzał się zobaczył patrol bolszewicki stojący bezradnie przed tą niepokonaną dla jego koni przeszkodą. Przesadził płot po drugiej stronie wsi i już bez przeszkód dotarł z meldunkiem do celu.
Szkolenie skokowe koni w kawalerii polegało na pokonywaniu bardzo różnorodnych ale nie wysokich przeszkód. Stąd najczęstsze sukcesy zespołowe naszych kawalerzystów na Igrzyskach Olimpijskich to WKKW, konkurencja powstała na bazie wojskowych zawodów w pułkach jazdy. Po usunięciu konkurencji czysto wojskowych, jak władanie szablą, lancą i strzelanie z konia pozostał Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego gdzie maksymalna wysokość przeszkód nie przekracza 130 cm. a szerokość rowu 400 cm.
Co innego konkurencja skoków, gdzie trzeba było trafić zdrowego konia o skokowych predyspozycjach, którego szkolenie nie przynosiło korzyści czysto kawaleryjskich. Takie konie były zawsze rzadkie i bardzo drogie. Polscy oficerowie kawalerii szukali takich koni wśród koni remontowych, które trafiały do pułków ale to była loteria. Najlepszym przykładem jest Pikador majora Królikiewicza (olimpijscy medaliści), koń z demobilu amerykańskiego, który początkowo ciągał beczkę z wodą w koszarach 1 Pułku Szwoleżerów JP. Drugiego takiego już nie trafił. Por. Michał Gutowski kupił prywatnie klacz „Hanum” od kolegi, który z koniem nie mógł sobie dać rady. Klacz okazała się znakomitym skoczkiem ale występowała jako koń prywatny z powodu zbyt małego wzrostu (147 cm w kłębie).
Inna kwestia to fakt, że sport jeździecki nie był głównym przedsięwzięciem oficera kawalerii, który miał za zadanie przygotowywać powierzonych mu ludzi i pododdział do obrony kraju. Wspomniany już por. Michał Gutowski po Olimpiadzie w Berlinie w 1936 r. zrezygnował ze sportu, jako głównego zajęcia i zajął się pracą czysto wojskową Wrzesień 1939 r. zastał go jako rotmistrza, dowódcę 1 szwadronu w 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich.
Konie wojskowe o wybitnych talentach sportowych zostały pod koniec XX- lecia międzywojennego zebrane w grupie koni sportowych w CWK w Grudziądzu. Miały służyć wszystkim oficerom startującym w zawodach międzynarodowych. Nie poszły na wojnę, jako konie bojowe lecz zostały ewakuowane na wschód. Niestety zostały zbombardowane w Górze Kalwarii i grupa sportowa przestała istnieć. Jako przykład losów polskich koni sportowych niech posłuży historia Arlekina III, konia rtm. Leliwy Roycewicza z Olimpiady w Berlinie.
rtm.
Leliwa Roycewicz na Arleinie III w Berlinie
Arlekin
III,
prawdopodobnie
ostatnie zdjęcie.
„W
1937 r. zakończona została organizacja wyczynowej grupy sportowej w CWK w
Grudziądzu” (1, str. 261). Arlekin III, koń rtm. Roycewicza, na Olimpiadzie w
Berlinie w 1936 r. został zakwalifikowany do tej grupy.
„Tuż przed wybuchem II wojny światowej konie Grupy
Sportu Konnego zostały ewakuowane z Grudziądza i skierowano je do koszar 1
Pułku Strzelców Konnych w Garwolinie. Zdążając tam pieszym marszem, zatrzymano
się na wypoczynek pod Górą Kalwarią i ulokowano konie w dużej stodole. W tym
czasie miał miejsce nalot lotniczy, bomba trafiła w stodołę, pozabijała konie,
a reszty zniszczenia dokonał gwałtowny pożar.”(1, str. 303). Tak kończy się
informacja o losach koni Grupy Sportu Konnego w „Dziejach konkursów hipicznych
w Polsce” Witolda Pruskiego. Kataklizm, jaki spotkał nasz kraj, stawiał przed
ludźmi większe problemy niż los kilku koni.
W
1994 r. nawiązałem kontakt z Kołem Pułkowym 1 Pułku Szwoleżerów JP. Szczególnie
bliskie stosunki łączyły mnie ze śp. Zastępcą Przewodniczącego Koła, ppłk w st.
spocz. doktorem Zdzisławem Klawe. Pan Zdzisław, pochodzący ze znanej rodziny
warszawskich przemysłowców, już jako młody człowiek brał udział w konkursach
hipicznych i żywo interesował się tą dziedziną sportu. Jesienią 1938 r.
rozpoczął służbę wojskowa w Szkole Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu.
Miał tam możliwość oglądać treningi koni Grupy Sportu Konnego i zapamiętać te
najsłynniejsze, które startowały na Olimpiadzie w Berlinie. Tuż przed wybuchem
wojny podchorąży Klawe został skierowany do 1 Pułku Szwoleżerów, w którym odbył
całą Kampanię Wrześniową. Uniknął niewoli i kontynuował służbę w tych samych
barwach w konspiracyjnych strukturach pułku w ZWZ AK. Za walki w Powstaniu
Warszawskim został odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari. Po wojnie
został lekarzem.
W trakcie jednego z naszych spotkań pan
Zdzisław pokazał mi zdjęcie wykonane wiosną 1940 r. „To ja z Arlekinem III”
powiedział pan pułkownik. Następnie potoczyła się opowieść o młodym
podporuczniku i słynnym koniu sportowym.
podchorży Zdzisław Klawe z Arlekinem III - wiosna 1940 r. |
„W
drugiej połowie września 1939 r. gospodarz z okolic Góry Kalwarii przyprowadził
do Instytutu Biologicznego w Drwalewie konia z rozległymi, zaropiałymi ranami
oparzeniowymi na szyi, karku i grzbiecie. Rozmieszczenie
i rozległość ran na długi czas uniemożliwiały
użytkowanie konia
w gospodarstwie. Pan Henryk Makarski, administrator
Drwalewa, nie zidentyfikował konia, ale ocenił go i kupił za wóz ziemniaków.
Sprzedający uważał, że pieniądze polskie będą bezwartościowe, ziemniaki zaś
sprzedawał na przedpolu walczącej jeszcze Warszawy. Z nieskładnych informacji
pan Makarski dowiedział się, że koń wydostał się wraz z innym z płonącej stajni
położonej 3 – 4 kilometry od Góry Kalwarii. O losach drugiego konia sprzedający
wyraźnie nie chciał mówić.
W
połowie listopada zobaczyłem kupionego konia; był w dobrej formie i mogłem go
rozpoznać. Ubytki poparzeniowe pokryte były naskórkiem z niewielkimi ogniskami
ziarniny. W styczniu ubytki całkowicie pokryły się naskórkiem, pojawiły się
kępki sierści. W marcu konia zacząłem siodłać i oprowadzać bez obciążenia.
Starannie kontrolowane czucie i odruchy w okolicach wygojonych. W kwietniu
rozpocząłem godzinne pełne treningi.
W maju w Drwalewie pojawiła się niemiecka komisja
wojskowo – weterynaryjna. Oglądając
zgromadzone tam liczne konie, oficerowie niemieccy wyraźnie zwrócili uwagę na
Arlekina. Instytut Biologiczny został przejęty przez Niemców, co uniemożliwiło
mi dalszy kontakt z koniem” (maszynopis dr Klawe)
1. Witold
Pruski, Dzieje Konkursów Hipicznych w Polsce, Wydawnictwo Sport i Turystyka,
Warszawa 1982.
rtm. Robert Woronowicz
Robert, nie wygłupiaj sie dzieciaku! Oddaj mi kasę za mieszkanie w mojej chałupie. Za to z moją babą możesz robić co chcesz!
OdpowiedzUsuń