Koń w kawalerii II RP, kilka uwag - artykuł do Hodowca i Jeździec.
„Bo
w sercu ułana gdy położysz je na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed panną
tylko koń”, czyli o koniach w kawalerii II RP
II
Rzeczpospolita kojarzy nam się z kawalerią i spowodowaną tym dużą ilością
koni w wojsku.
Najczęstsze obrazy, które zapadają nam w pomięć, to twórczość Wojciecha i Jerzego Kossaków
przedstawiająca ten malowniczy rodzaj wojska oraz liczne zdjęcia chor.
Witczaka-Witaczyńskiego zdobywające w przedwojennej Polsce nagrody w konkursach
fotograficznych. Krytyka przedwrześniowej armii polskiej też sprowadza się
głównie do zarzutów, że Polacy, naród kochający się w koniach, zamiast tworzyć
wojska pancerne i zmechanizowane zamknął się w tej, jakoby
ulubionej przez Marszałka, broni. Nawet w pamiętnikach Winstona Churchilla
zaistniało stwierdzenie, że Polska z całą swoją kawalerią nie poradziła sobie z
niemieckimi wojskami pancernymi. W domyśle – dlatego alianci nie pomogli nam we
Wrześniu, bo jak tu pomagać romantykom, którzy zamiast czołgów woleli konie.
Jak to było naprawdę z końmi w kawalerii naszego
wojska XX-lecia międzywojennego?
Podstawowym
problemem polskiej kawalerii w latach XX ubiegłego wieku był brak koni.
Wprawdzie koni jako takich nie było mało, ale panował olbrzymi niedobór koni
wierzchowych.
Konie były tak powszechne
w całym świecie dwudziestolecia międzywojennego, że cały czas aktualne było
hasło z Nowych Aten (XVIII w.) ks.
Chmielowskigo – Koń jaki jest, każdy widzi. Ilość polskiej kawalerii nie
wynikała z miłości Polaków do tych zwierząt ani z afektu Marszałka Józefa
Piłsudskiego. Marszałek po walkach Leginów pod Kostiuchnówką wręcz nie lubił
kawalerii, widząc jak wielkie straty (po stronie rosyjskiej) ponosiła ona w
czasie walk pozycyjnych. Tego rodzaju wojska używał jednak z powodzeniem w
wojnie manewrowej jako jedynego w tamtych czasach (1918 – 1920) rodzaju wojsk
szybkich niezbędnych do prowadzenia tego typu działań.
W XX leciu międzywojennym
polska kawaleria składała się z 40 pułków: 3 pułków szwoleżerów, 27 ułanów, 10
strzelców konnych oraz z towarzyszących im 10 dywizjonów artylerii konnej.
Ilość ta nie wynikała z preferencji Polaków, ale była pochodną polsko-francuskiej
umowy wojskowej z początku lat dwudziestych XX w.
Tak więc nie był to
pomysł polski, ale wymagania naszego głównego europejskiego sojusznika.
„Kiedy w roku 1919 ukazała się
„Tymczasowa instrukcja dla rejestracji koni remontowych” i rozkaz Ministerstwa
Spraw Wojskowych w Dzienniku Rozkazów Wojskowych z tegoż roku wyznaczający przy
każdym Okręgu Wojskowym stałą Komisję Remontową oraz podający, jak zakupywane
konie mają być klasyfikowane, obowiązywał podział na cztery klasy: wierzchowe
oficerskie, kawaleryjskie, artyleryjskie i taborowe. W pierwszych latach po
odzyskaniu niepodległości, podczas wojny polsko-sowieckiej, nie zwracano
specjalnej uwagi na przynależność koni do właściwego typu, ponieważ panował
ogólny niedobór koni nie tylko w armii, ale i w całym kraju i wcielano do
szeregów nie to, co należało, lecz to, co było możliwe. Oczywiście starano się
dobierać dla kawalerii konie wierzchowe, a dla artylerii pociągowe, ale
instrukcja nie dzieliła wtedy koni na właściwe dla poszczególnych rodzajów
artylerii – polowej, ciężkiej i konnej, a także górskiej. W praktyce Komisje
Remontowe starały się dobierać konie tak, aby były odpowiednie do ciężaru,
który miały ciągnąć.
Dopiero w maju 1923 roku rozpoczął się
pierwszy zakup koni, zorganizowany przez pokojowe Komisje Remontowe. Okazało
się jednak, że kraj po zniszczeniach wojennych nie ma zupełnie koni zdatnych do
wojska. I chociaż Polska miała już w tym czasie około 4 milionów koni, to stan
ówczesnej hodowli koni był zastraszający (Lesław Kukawski, Konie kawalerii II RP).
Kupowano więc konie
dla kawalerii za granicą, głównie w Irlandii, na Węgrzech, a jeszcze w czasie
wojny z sowietami od Ekspedycyjnego Korpusu Amerykańskiego, który przed
powrotem do Stanów Zjednoczonych sprzedawał w Europie, co mógł. Nota bene słynny Pikador majora
Królikiewicza był koniem z demobilu amerykańskiego i początkowo ciągał beczkę z
wodą w koszarach 1 Pułku Szwoleżerów JP. Dużą ilość stanowiły konie przejęte
od kawalerii zaborców, drugi słynny koń
mjr. Królikiewicza, Jasiek był koniem służącym wcześniej w CK wojsku.
Kłopoty polskiej
kawalerii z ilością koni odbijały się niekorzystnie na organizacji tej broni.
Zaraz po Wojnie o Niepodległość i Granice (1918 – 1921) obowiązywał system
czwórkowy. Pułk kawalerii (na stopie pokojowej 879 koni) składał się z czterech
szwadronów liniowych, szwadron z czterech plutonów. Podstawowym szykiem
marszowym była kolumna czwórkami. Do walki pieszej, która była podstawową formą
walki, na czterech kawalerzystów trzech spieszało się a jeden koniowodny
zostawał na cztery konie. Na skutek ciągłego braku koni a zarazem konieczności
wywiązywania się z umowy wojskowej z głównym sojusznikiem w 1930 r. zmieniono
organizację pułku. Szwadrony zmniejszono o jeden pluton a podstawową kolumną
marszową stała się kolumna trójkami. Do walki pieszej na trzech żołnierzy
spieszało się jedynie dwóch, czyli siła ogniowa zmniejszyła się o 1/3. Jeden
koniowodny zostawał na trzy konie. Tę zmniejszoną siłę ogniową przed wybuchem
wojny starano się uzupełnić wprowadzając w pułkach pododdziały kolarzy (nie
musieli wydzielać koniowodnych). Zmiany organizacyjne zmniejszyły ilość koni w
pułku, dodatkowo podzielono pułki na dwie grupy. Grupa I (nadgraniczna), 15
pułków, na stopie pokojowej liczyła 736 koni każdy (razem 11040). Grupa II to
pozostałe pułki, które na stopie pokojowej liczyły po 532 konie. Po ogłoszeniu
mobilizacji każdy pułk osiągał liczbę ok. 860 koni w tym 660 wierzchowych.
W ten sposób zdołała się Polska wywiązać z umowy
sojuszniczej, chociaż w kampanii wrześniowej okazało się to nie mieć żadnego
znaczenia.
Problemy z ilością koni spowodowały działalność państwa
na rzecz rozwoju hodowli koni remontowych w kraju. Zrzeszenia hodowców zaczęły urządzać wystawy i pokazy koni remontowych, jeszcze przed okresem zakupów koni w danym
roku, pokazując na nich najlepsze okazy oferowane do sprzedaży. Dzięki
regionalnym i ogólnopolskim pokazom zaczął się krystalizować obraz hodowli
konia remontowego na terenie kraju.
Najbardziej rozwijała
się hodowla konia remontowego w Wielkopolsce. W innych rejonach kraju sytuacja
wyglądała rozmaicie, ale wyraźnie dawał się zauważyć nawrót do produkcji remontów
tam, gdzie istniała już tradycja hodowlana sprzed I wojny światowej.
Za
konia remontowego płacono o wiele więcej niż za konia niezaszeregowanego do
służby wojskowej. Hodowca koni remontowych miał również ułatwiony dostęp do
ogierów z państwowych stad.
Od końca lat dwudziestych, kiedy
wykształciła się hodowla koni dla wojska w kraju, kupowano je wyłącznie od
hodowców, rezygnując całkowicie z zakupów u handlarzy. Duży nacisk kładziono na
łagodne obchodzenie się z koniem, który miał być remontem.
Kupowano dla kawalerii
konie, które miały ukończone 3 lata, zupełnie surowe. W pułkach kawalerii
przydzielane co roku młode konie były wcielane do szwadronów zapasowych, pod
opiekę podoficerów ujeżdżaczy i szeregowców starszego rocznika, dobrych
jeźdźców i tam powoli wdrażano je do służby w szeregach. Odbywało się to
zgodnie z obowiązującą, zatwierdzoną do użytku służbowego przez Ministerstwo
Spraw Wojskowych „Instrukcją ujeżdżania koni” z roku 1928, unieważnioną
następnie w roku 1936 przez wprowadzenie nowej rozszerzonej wersji,
zatwierdzonej do użytku służbowego przez Ministra Spraw Wojskowych, gen. dyw.
Tadeusza Kasprzyckiego. Koń był przygotowywany do służby do ukończenia pięciu i
pół roku. Następnie trafiał do szwadronu liniowego, jednak do ukończenia
sześciu lat był oszczędzany jako koń młody, np. w ograniczonym stopniu był
wykorzystywany w manewrach międzybrygadowych.
„Instrukcja ujeżdżania koni” z roku
1936 powinna być znana każdemu właścicielowi młodego konia. Mówi ona, co należy
z nim robić od 3 roku życia do ukończenia 5,5 lat. Poniżej cytuję kilka
paragrafów z rozdziału A – Zasady ogólne:
2. Określenie ujeżdżenia
[…] Ćwiczenia muszą być stosowane stopniowo i w
taki sposób, aby każde nowe wynikało z poprzedniego. Systematyczne ujeżdżenie z
uwzględnieniem indywidualnej budowy, temperamentu i charakteru może nawet
najgorsze konie odpowiednio przygotować do służby, natomiast wadliwa praca
psuje konie, choćby miały z natury najlepsze dane. […]
4. Ujeżdżenie pod względem psychicznym
Ujeżdżenie pod względem psychicznym polega na nauczeniu konia rozumienia
wszelkich pomocy, czyli środków, którymi jeździec przekazuje mu swoją wolę,
oraz na wyrobieniu w koniu zaufania do jeźdźca i posłuszeństwa jego woli.
Praca ta wymaga od jeźdźca niezwykłej cierpliwości i łagodności, a zarazem
energii i stanowczości, t. j. tych cech, które muszą znamionować każdego
człowieka, dążącego do porozumienia się ze zwierzęciem i do podporządkowania go
swej woli.
Ujeżdżacz musi się trzymać zasady, nakazującej szukania przyczyny
niepowodzeń przede wszystkim w swym nieodpowiednim postępowaniu, następnie w
budowie konia, a w końcu dopiero w jego trudnym charakterze.
To zaledwie próbka,
tekst ma ponad 230 stron. Jak w każdym dokumencie przedwojennej kawalerii, w
instrukcji nie ma zbędnego słowa. Wykorzystuje ona kilkusetletnie doświadczenia
obcowania z końmi w jeździe polskiej, rosyjskiej i europejskiej. Przygotowane
wg niej konie miały służyć w armii do 16 roku życia, następnie były wybrakowywane
i sprzedawane na rynku cywilnym. Nigdy nie brakowało kupców.
Niestety „Instrukcja…”
ta jest dzisiaj prawie zupełnie nie znana, a ci, którzy o niej wiedzą, nie
doceniają jej. Można wg niej znakomicie i wszechstronnie przygotować konia do
intensywnego treningu również, gdy koń będzie już całkowicie rozwinięty i
dorosły. Pozwala ona uniknąć przeciążenia go pracą w czasie, gdy jego organizm
pod względem fizycznym i psychicznym nie jest jeszcze do tego gotowy do
intensywnej pracy, a co często zdarza się w naszym świecie jeździeckim. Koń
ujeżdżany zgodnie z tą instrukcją będzie służył właścicielowi długie lata.
Stwierdzam to na przykładzie własnej klaczy, która ma 27 lat i cały czas chodzi
pod siodłem.
Gdy krajowa hodowla wyszła z
powojennej zapaści, zaczęto myśleć o ujednolicaniu maści końskich w oddziałach.
Przede wszystkim dobierano konie jednej maści w szwadronach i w plutonach
służb. Plutony łączności i trębacze jeździli na siwkach. Udało się także ujednolicić
maści w niektórych pułkach, 1 Pułk Szwoleżerów JP jeździł na koniach gniadych, 3
Pułk Szwoleżerów Mazowieckich na karych a 15 Pułk Ułanów Poznańskich na
kasztanach.
W związku z maściami
końskimi przytaczam opowieść gen. Michała Gutowskiego, który przed II Wojną
Światową służył w 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich.
Malowany szwadron
ze wspomnień gen.
Michała Gutowskiego,
spisane przez rtm.
Roberta Woronowicza
Mniej więcej 15 lat temu podczas
przeglądu koni w Szwadronie Kawalerii WP w Starej Miłosnej Generał Michał
Gutowski wspomniał zdarzenie z maja 1939 r., które miało zakończenie po wojnie
w Londynie. Wspomnienie Generała przytaczam z pamięci jako ciekawy obrazek z
życia przedwojennej kawalerii. Generał opowiadał:
W
maju 1939 r. 17 Pułk Ułanów Wielkopolskich, w którym służyłem nieprzerwanie od
zakończenia nauki w CWK, miał otrzymać nowy, zgodny z przepisami sztandar.
Wręczenia sztandaru miał dokonać Marszałek Śmigły-Rydz w czasie obchodów
uroczystości 20-lecia Pułku.
Pełniłem
wówczas funkcję dowódcy 1 szwadronu. Z powodu znakomitego wyglądu koni w moim
pododdziale (dodatkowy owies od zaprzyjaźnionych ziemian wielkopolskich) mój
szwadron został wyznaczony do powitania delegacji na dworcu w Lesznie. W
trakcie tej uroczystości podszedł do mnie adiutant generała Regulskiego (inf.
opow.) znajdującego się w grupie dostojników towarzyszących Marszałkowi. Oficer
ów przekazał mi gratulacje od Generała za znakomity wygląd szwadronu.
Zasalutowałem szablą trzykrotnie w podziękowaniu.
Następny
raz spotkałem Generała już po wojnie w Londynie. Odwiedziłem go wówczas w jego
skromnym mieszkaniu. Generał pogratulował mi szczęścia żołnierskiego w czasie
mojej służby w 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka. Jednak rzeczą, która
najbardziej utkwiła w jego pamięci, był mój szwadron honorowy z uroczystości w
maju 1939 r.
Wtedy
wstałem i powiedziałem
- Panie generale muszę się
przyznać, że szwadron był malowany.
A było tak: gdy
stanęliśmy z szefem szwadronu przed stojącym na przeglądzie pododdziałem,
odezwałem się w te słowa:
-
Józiu (do podoficerów, którzy niczym nie podpadli, mówiło się po imieniu), tak
nie może być!
Pomimo wymiany
koni z dużymi odmianami w innych szwadronach, nie wyglądało to najlepiej.
Wprawdzie wszystkie konie były kare, ale wyraźnie rzucały się w oczy różne małe
odmiany. Tu strzałka, tam kwiatek, tu pęcina, tam skarpetka – to nie był „mój”
szwadron honorowy.
Szef drapał się
po głowie, nagle mówi:
–
Panie Rotmistrzu, pomalujemy je.
–
Czyś ty zwariował?!
–
Panie Rotmistrzu, jak cyganie ukradną konia, to
tak go przemalują, że właściciel go nie pozna.
–
Czego ci potrzeba i ile czasu?
–
Panie Rotmistrzu, pięć złotych i dwie godziny.
–
Dobrze. Pierwszy szereg ma mieć gwiazdkę i
strzałkę, drugi tylko gwiazdkę, żadnych odmian na nogach Jak będzie gotowe,
zamelduj.
Po dwóch
godzinach wachmistrz melduje gotowość do przeglądu. Idziemy, patrzę – szwadron
jak malowany (w rzeczywistości malowany) – odmiany zgodnie z moim rozkazem.
Pytam szefa:
–
Jak to zrobiłeś ?
Szef pokazuje
mi puszkę białej farby olejnej i czarną pastę do butów.
–
I tak to było Panie Generale.
Zakończyłem
opowieść. Generał wstał z fotela, wyjął z szafki butelkę koniaku przechowywaną
na lepsze czasy, otworzył, nalał do kieliszków – Wypijmy za ten pański malowany
szwadron – powiedział.
To
zaledwie kilka informacji o koniach w kawalerii II RP. Jest to temat
niezgłębiony, jak niezgłębiony jest kontakt człowieka z tym niezwykłym
zwierzęciem, które zajmuje szczególne miejsce w historii Naszego Kraju.
rtm. Robert Woronowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz