wtorek, 4 marca 2025

Zapomniana uroczystość

czyli udział Ochotników Szwoleżerów w pogrzebie gen. Kazimierza Pułaskiego w Sawannach w USA, wrzesień – październik 2005 r.                                                                                                                                  Zacznijmy od Polaków w powstaniu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Chodzi oczywiście o Tadeusza Kościuszkę i Kazimierza Pułaskiego. O ile u nas w Polsce mówi się przede wszystkim o pierwszym z nich, to w USA na pierwszym miejscu stoi Kazimierz Pułaski, który dla Amerykanów i armii amerykańskiej jest ojcem i twórcą ich kawalerii. Generał Pułaski został śmiertelnie ranny w szarży pod Sawannach (11.10.1779 r.), rannego przetransportowano na amerykański okręt wojenny, na którym zmarł. Trwała wojna, śmierć żołnierza była jej trwałym składnikiem, nikt nie zapisał co stało się z ciałem Generała. Po wojnie przyjęto, że odbył się tradycyjny pogrzeb morski bez żadnej uroczystości. Sprawą tą zainteresował się w drugiej połowie ubiegłego wieku polonijny historyk (nie pamiętam nazwiska). Stwierdził on, że regulamin w tamtych czasach nakazywał, że  jeżeli ląd był w zaoczeniu należało chować zmarłych na lądzie. Dalsze dociekania historyka zaowocowały informacją, iż w cokole pomnika poświęconego śmierci Generała a wstawionego w Sawannach w latach dwudziestych XIX w. znajduje się skrzynia, w której umieszczono pamiątki po nim. Jakie, to nie było wyraźnie określone. Korzystając z tego, że na przełomie XX i XXI wieków polonia amerykańska rozpoczęła remont pomnika, w jego cokole odkryto skrzynię a w niej męski szkielet. Ponieważ nie udało się potwierdzić tożsamości szkieletu przy pomocy kodu DNA, na podstawie śladu po kuli na kości udowej (Generał zginął od postrzału w pachwinę)  przyjęto, że to szkielet Kazimierza Pułaskiego. Zdecydowano zorganizować pierwszy w historii, oficjalny pogrzeb tej tak ważnej dla historii amerykańskiej postaci. Zwrócono się do polonii oraz ambasady polskiej z propozycją wzięcia udziału w organizacji tego przedsięwzięcia. Przyjęto, że w tej uroczystości powinna wziąć udział konno polska kawaleria. W II RP imieniem Kazimierza Pułaskiego szczycił się 9 Pułk Strzelców Konnych w Grajewie. Jednak żyjący weterani tego pułku nigdy nie jeździli konno bo wstąpili do pułku w konspiracji, już w czasie wojny, zaś współcześni ochotnicy zajmowali się skutecznie pracą wydawniczą,  organizując druk książek o kawalerii. Weterani (trzech starszych panów, pod opieką jednego młodego ochotnika) zostali zaproszeni na uroczystość ale to nie rozwiązywało kwestii polskiej reprezentacji konnej. Wojsko posiadało wprawdzie reprezentacyjny szwadron kawalerii ale wysłanie sześciu ułanów (na koszt państwa) wiązało by się z wysłaniem wraz z nimi kilku pułkowników „opiekunów”. W ośrodku jeździeckim, gdzie szkolił się szwadron wojskowy funkcjonował jednak Ochotniczy Szwadron Kawalerii im. 1 Pułku Szwoleżerów JP, szkolony przez tego samego komendanta wyszkolenia kawaleryjskiego co szwadron wojskowy. Zdecydowano by do USA pojechała sekcja ochotników, pod swoją własną opieką.

   Skład sekcji reprezentacyjnej: Robert Woronowicz, Karol Taube, Piotr Skwira, Sławomir Marcysiak, Andrzej Waś, Jakub Łazarowicz. Lecieliśmy Lotem na koszt MSZ, mogliśmy zabrać nadprogramowy bagaż bo każdy z nas oprócz munduru, długich butów zabierał ze sobą rząd kawaleryjski wz. 36, zabraliśmy ze sobą także trzy rozkręcane lance wz. 1913/002. Po przyleceniu do Nowego Jorku zostaliśmy przejęci przez  przedstawiciela  ambasady polskiej i przewiezieni do Waszyngtonu. Tam zostaliśmy zakwaterowani w domku ambasady w oczekiwaniu na transport do Sawannach, gdzie miał się odbyć pogrzeb Generała. Następnego dnia, w mundurach ale pieszo wzięliśmy udział w  paradzie „Pulaski Day” w Filadelfii i spotkaniu z miejscową polonią.  Z Warszawy dostaliśmy wspaniałą wiadomość, że w rozgrywanych w tym czasie  V Kawaleryjskich Mistrzostwach Polski MILITARI, pierwsze miejsce zajął nasz reprezentant, szwoleżer Krzysztof Woronowicz (mój syn) na mojej klaczy Dumka. Podbudowani tą informacją ruszyliśmy do Sawannach w polskim stylu tzn. samochodem (ponad 1000 km) a nie samolotem. Jechaliśmy dwoma busami ambasady, w jednym wszystkie nasze bagaże a w drugim my czyli 10 osobowa delegacja (dorosłych facetów) na 6 miejscach. Po całodziennej podróży dotarliśmy do celu  do koszar Gwardii Narodowej, gdzie zostaliśmy zakwaterowani.   

   W Savannah zajęła się nami Polonia Amerykańska. Komandor w stanie spoczynku Marynarki Wojennej USA ( weteran II Wojny Światowej ) zaprosił nas na regionalny obiad (kraby, krewetki, kukurydza, ziemniaki wymieszane razem ). Tu mieliśmy po raz pierwszy do czynienia z zamieszaniem wywołanym przez nasze stopnie wojskowe. Ja i Karol Taube, porucznicy rezerwy mieliśmy na naramiennikach po trzy gwiazdki. W Armii USA, gwiazdki są tylko na naramiennikach generałów. Uczestnicy obiadu w restauracji myśleli, że weszło dwóch generałów z Polskiej Armii.

   W Savannah otrzymaliśmy znakomite konie (do polowań par force ) z południowej Georgii na których wzięliśmy udział, jako asysta w przewożeniu szczątków Generała Pułaskiego w czasie uroczystości pogrzebowych. W pogrzebie brali również udział przedstawiciele kawalerii pancernej i powietrznej Armii USA. Po pogrzebie zostaliśmy zaproszeni na uroczystą kolację na niszczycielu rakietowym US Navy. Tu nasze gwiazdki na naramiennikach wywołały poruszenie wśród amerykańskich uczestników rautu, dopóki nie wyjaśniliśmy różnic w oznaczaniu stopni wojskowych w naszych armiach. Następnego dnia wróciliśmy do Waszyngtonu. Znów urocze 1300 km w sześcioosobowym busie w dziesięciu dorosłych mężczyzn. Amerykanie takie odległości pokonują samolotem. Po dwóch dniach zwiedzania Waszyngtonu wróciliśmy samolotem do Polski.

 

                                                            Rtm. Robert Woronowicz

 

 

                     




Poczet Sztandarowy 1 P. Szw. JP.


Laweta z trumną Generała
Kadeci Pułaskiego

Amerykanie w strojach z epoki.

Poczet przed kościołem.



 

niedziela, 9 lutego 2025

Z notatnika Rotmistrza: Wspomnienia Komendanta Wyszkolenia Kawaleryjskiego Szwadronu Kawalerii WP z powstania Szwadronu nigdzie dotąd nie publikowane.

 

2 października minie 25 lat od chwili gdy zacząłem szkolić świeżo powstały Szwadron Kawalerii WP. Do objęcia tej funkcji nakłonił mnie śp. płk Henryk Sołtysik, oficer 1 Dywizji Kawalerii. Od siedmiu lat szkoliłem i dowodziłem Ochotniczym Szwadronem KPW „Krakus”, który utworzyliśmy z Jackiem Jankowskim w jego SJK Pa Ta Taj w Kaniach pod Warszawą.  Siedem lat pracy z krakusami i 18 lat pracy jako instruktor jazdy konnej dało mi podstawy do szkolenia kawalerii, która została wyrugowana z naszego wojska z powodów politycznych w 1948 roku.

            Pan płk Sołtysik obserwował krakusów i mnie od listopada 1998 roku, kiedy zaczęliśmy brać udział w paradach przed Grobem Nieznanego Żołnierza z okazji Świąt Narodowych 3 Maja, 15 Sierpnia oraz 11 Listopada. Po defiladzie 15 sierpnia 2000 r. Pan Pułkownik podszedł do mnie i przedstawił mi problem szkolenia powstającego właśnie w Starej Miłosnej SKWP. Po rozmowie z Prezesem Stowarzyszenia Szwadronu Jazdy RP                p. Romanem Jagielińskim (v-ce Premierem i Ministrem Rolnictwa), które ze strony jeździecko-kawaleryjskiej zabezpieczało powstawanie nowego pododdziału naszego wojska w sobotę 2 października 2000 r. zameldowałem się w Starej Miłosnej aby zmierzyć się z nowym wyzwaniem. Okazało się, że do szkolenia są dwa pododdziały: Szwadron Wojskowy i Szwadron Ochotniczy Stowarzyszenia (o nim przy innej okazji)

            Działania nad odtworzeniem w Wojsku Polskim pododdziału Kawalerii Konnej (były pancerna i powietrzna) trwały od wielu lat i znalazły ucieleśnienie latem 2000 r. w Starej Miłosnej w ramach II Brygady Wojsk Terytorialnych im. Gen. Kleeberga w Mińsku Mazowieckim.

            Głównym problemem był fakt, że po 52 latach nie istnienia tego rodzaju wojska w naszej armii nie było w niej ani jednego człowieka, który wiedział by „z czym się to je”. Podstawową różnicą było to, że człowiekowi można wydać rozkaz a nie wyszkolonym koniom za pośrednictwem niewyszkolonych żołnierzy NIE ! Te kłopoty nie minęły po 20 latach istnienia Szwadronu, wróćmy jednak do  koni i prawie ułanów.

Szwadron, który właśnie się organizował, liczył 48 ludzi. Dowódca, szef i sześciu podoficerów oraz 40 szeregowych. Jeździć konno potrafił dowódca i podoficerowie, żaden w stopniu bardzo dobrym. Kilku żołnierzy potrafiło siedzieć w siodle a raczej na siodle. W dyspozycji Szwadronu było 40 ogierów, po zakładach treningowych ze stad ogierów z całej Polski. Miały być wywałaszone do końca października.

Podstawowym zadaniem było wyszkolenie koni i ludzi do listopada (1 miesiąc) tak aby Szwadron mógł wziąć udział w Święcie Niepodległości. Do szkolenia ułanów miałem do dyspozycji konie tatersalowe Stowarzyszenia, z których podszkoleni żołnierze byli przesadzani na stopniowo wywałaszane ogiery Szwadronu.  Równocześnie trwało mundurowanie pododdziału w mundury, które chociaż trochę przypominały by sorty przedwojennej kawalerii. Do tego celu wykorzystano mundury właśnie rozwiązywanych Wojsk Nadwiślańskich, szewiotowe w kolorze khaki bryczesy, pięcioguzikowe kurtki, rogatywki i czarne saperko-oficerki. Ustalono również barwy SKWP, miał to być proporczyk amarantowo-granatowy (w II RP barwy CWK w Grudziądzu) i amarantowy otok na czapkach.

Konie „ustawiają w szeregu” Panów Pułkowników.

Od początku dawało się odczuć pobłażliwe traktowanie kawalerii przez oficjeli cywilnych i wojskowych, nauczonych w czasach „komuny”, że kawaleria składała się z niezbyt mądrych ludzi, którzy z szablami i lancami szarżowali na niemieckie czołgi.                          W trakcie pierwszego miesiąca szkolenia konie pokazały, że przedwojenne regulaminy miały głęboki sens i próby obchodzenia ich są tylko stratą czasu. 10 listopada na Pl. Piłsudskiego miała mieć miejsce uroczystość włączenia Szwadronu w poczet formacji reprezentacyjnych WP i wręczenie  Proporca. Pododdziały stały między GNŻ a budynkiem DGW, prostopadle do Grobu. Szwadron stał trzeci od prawego skrzydła . W czasie jednej z prób, osoba pełniąca funkcję Ministra szła przed frontem pododdziałów (koni jeszcze nie było na próbach). Opisywano sytuację: Minister mija pierwszy i drugi pododdział oddając honory ich sztandarom. Wychodzi przed Szwadron, ułani siedzą na koniach. I nagle pada pytanie „Jak to, Minister idzie a ułani siedzą ?” Na nic zdało się tłumaczenie, że kawaleria występuje konno, że przedwojenne regulaminy nie przewidywały innej sytuacji, że wsiadanie na wysokie konie w zapiętych pod szyję mundurach nie jest elementem pokazowym. Najważniejszy „oficjel” wydał decyzję, że ułani będą stać przy koniach i dopiero, gdy Minister przejdzie przed kolejny pododdział Dowódca szwadronu da komendę „do wsiadania, na koń”. Do szkolenia doszło jeszcze równe wsiadanie. Wyglądało już całkiem nieźle, gdy przyszedł czas na próbę generalną z końmi. Z Muzeum WP przywieziono dla żołnierzy oryginalne karabinki Mauser. Wprawdzie to broń kawaleryjska ale długa, ułan ma ją na plecach, przewieszoną przez lewe ramię. Pododdziały stanęły na zbiórce, trzeci z kolei Szwadron, w zwartym dwuszeregu, „burta w burtę”, ułan, koń, ułan, koń. Ułani dumnie z karabinkami na plecach (Szwadron nie miał jeszcze lanc i szabel) w końcu, jak prawdziwe wojsko uzbrojeni. „Minister” minął dwa pierwsze pododdziały, minął Szwadron, Dowódca wyszedł przed szyk, dał głośną komendę „do wsiadania !”. Zgodnie z nią każdy ułan wykonał energicznie „w prawo zwrot”, waląc sąsiedniego, lewego konia lufą Mausera w głowę (przedwojenny regulamin nakazywał rozluzowanie przed wsiadaniem). Jak się to „całe towarzystwo” rozlazło i rozbiegło po placu! Przybiegł oficer z grupy dowodzącej, „będą siedzieć na koniach” powiedział. Sytuacje, które pokazują wyższość przedwojennych regulaminów, opartych na wiekach doświadczeń w obcowaniu z końmi nad „widzi mi się” ludzi, którzy widzieli konie kawaleryjskie tylko na obrazach powtarzają się co jakiś czas. A przecież już w kultowym filmie „Miś” w scenie kręcenia filmu, reżyser mówi z przyganą „Konie opuszczają głowy, czy konie mnie słyszą ?”.

„Sahara” i „glebogryzarka”.

            Szkolenie pododdziału kawalerii liczącego na treningach 18, 24 lub 30 koni było niesamowitym doświadczeniem, niespotykanym przy pracy w szkołach jazdy konnej. Grupa szkolonych jeźdźców nie przekracza na ogół 12 par (koń + jeździec), najczęściej jest ich 8 lub 9. My nie mieliśmy na to czasu. Kawaleria porusza się w kolumnie trójkami, musiałem jednocześnie szkolić ludzi i konie. Gdy tylko żołnierze „chwytali” podstawy jazdy konnej, a przy dwóch treningach dziennie, 6 dni w tygodniu odbywa się to bardzo szybko (kolejne nowe doświadczenie), ustawiałem kolumnę trójkami. W tym szyku jeździliśmy po torze steeplowym w Starej Miłosnej, żołnierze w kolumnie a ja na Dumce, jak owczarek wokół  nich szkoląc jednocześnie ułanów i ich konie. Okazało się, że kolumna kawalerii licząca od trzech sekcji (sekcja – 6 koni) wzwyż działa, jak glebogryzarka. Na szczęście szkolenie na torze steeplowym trwało jedynie dwa tygodnie głównie w stępie a i tak ślady po naszym szkoleniu zarastały kilka lat. W późniejszym okresie „udało mi się” wytratować wszystkie większe place w liczącym ponad 100 ha ośrodku. Roślinność na placu, na którym szwadron ćwiczy pół roku wraca do stanu „zielonego” po trzech latach od zakończenia ćwiczeń. Do stanu pierwotnego nie wraca nigdy.  Rozwiązaniem było by wybudowanie placu 90 m x 30 m z fachowym podłożem i drenażem ale o tym nikt nie chciał słuchać. W czasie Powstania Styczniowego, gdy Moskale rozbili partię powstańczą, aby nie tworzyć miejsc martyrologii wykopywali dół na poległych w drodze a po zasypaniu go przejeżdżali kilkukrotnie szwadronem po tym miejscu w celu zatarcia śladów. Obserwując podłoże na którym szkolił się Szwadron zrozumiałem te działania.

            Teren ćwiczebny w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu w okresie przedwojennym nosił nazwę „Sahara”. Nie chodziło tu tylko o wytratowanie roślinności. Jeżeli po piaszczystym podłożu ( a takie było po wydeptaniu trawy) chodzi duża ilość koni (kilkaset) to w piaszczystym podłożu zachodzą następujące zmiany. Ziarnko piasku uderzone podkutym kopytem rozpada się początkowo na połówki a potem coraz bardziej aż zamienia się w pył. Pył ten unosi się długo w powietrzu. Jeżeli ćwiczą więcej niż dwie sekcje w kolumnie trójkami to po półgodzinie ćwiczeń kawalerzyści trzeciej sekcji wyglądają, jak po pracy na przodku w kopalni. Po godzinie jazdy na jednym placu, cały pododdział tak wygląda bo pył spod kopyt nie ma okazji opaść. Stąd nazwa „Sahara”. Strach myśleć, jak wyglądają drogi oddechowe i płuca koni, które są niżej niż twarze kawalerzystów. Jeżeli na takim placu ćwiczyły trzy lub cztery sekcje, musiałem je ustawiać na odległościach ok. 20 m. aby kurz zdążył opaść, mając na uwadze stan płuc koni i jeźdźców.

Postępy w nauce.

            Już o tym wspominałem, postępy w nauce jeźdźców i koni ćwiczących te same elementy sześć dni w tygodniu, przez kilka miesięcy (ludzie) i kilka lat (konie) są niebywałe. Szczególnie nauczanie jeźdźców było dla mnie, instruktora jeździectwa niesamowitym doświadczeniem. W jeździectwie czy to ochotniczym (kawaleryjskim) czy cywilnym, uczniowie jeżdżą na ogół raz w tygodniu. Okresy częstych jazd mają miejsce tylko na obozach wakacyjnych, około dziesięciu jazd w dwa tygodnie. W przypadku szkolenia kawalerii WP, jeszcze w czasie obowiązywania zasadniczej służby wojskowej, czyli armii z poboru (obecnie mamy armię całkowicie zawodową) mieliśmy nieprzerwanie przez czas trwania służby „obóz jeździecki”. Skutkiem tego nawet żołnierze, którzy nie mieli inklinacji do tego szczególnego sportu, przed odejściem do cywila osiągali całkiem niezły poziom jazdy konnej. Ułan M., ani z sylwetki ani zdolności nie przypominał jeźdźca kawalerii reprezentacyjnej. Jednak, kiedy w dziesiątym miesiącu służby w czasie treningu na hali „wydarłem się” „ułan M. wyprostuj się !”, był w stanie przejechać obwód dużej hali galopem, jak wzorowy kawalerzysta. Innym doświadczeniem był ułan, który przed wojskiem jeździł kilka lat na Torze Wyścigowym we Wrocławiu. Jeździł bardzo pewnie i dobrze ale długotrwała jazda w dosiadzie wyścigowym sprawiła, że gdy przyjął prawidłową sylwetkę kawaleryjską, po pół minucie pot ciekł mu strużkami po twarzy. Przypomniała mi się wtedy wypowiedź p. Pułkownika Sołtysika o jednym z jeźdźców Szwadronu Ochotniczego, gdy namawiał mnie do przejęcia jego funkcji w Starej Miłosnej. „Panie Robercie, a tamten na wyścigach jeździł. Panie, dżokej w kawalerii, toż to pornografia”. W pełni zrozumiałem, że jazda wyścigowa i kawaleryjska nie idą w parze.

Szkolenie kawalerii przy stałym „zestawie” koni i ułanach zmieniających się co kilka miesięcy dało mi okazję do obserwowania, jak konie szkolą żołnierzy reagując na moje komendy szybciej niż rekruci.

 

Weterani.

Niesamowitym doświadczeniem przy szkoleniu Szwadronu był kontakt z dwoma weteranami kawalerii, z Panem Generałem Michałem Gutowskim i Panem Pułkownikiem Henrykiem Sołtysikiem.

Pan Generał przed wojną służył w 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich, jako reprezentant Polski brał udział w Olimpiadzie w Berlinie. We Wrześniu 1939 dowodził 1 szwadronem swego pułku. Nie był w niewoli. Wojnę przesłużył jako kawalerzysta pancerny w 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka. Po wojnie osiadł w Kanadzie, gdzie był trenerem jeździectwa, między innymi wyszkolił reprezentację Kanady do zdobycia złotego medalu na Olimpiadzie w Meksyku w konkurencji WKKW. Do Polski wrócił w 2000 r., gdy powstał Szwadron.

Pan Pułkownik zaczął służbę w 1 Warszawskiej Brygadzie Kawalerii w 1944 r. namówiony przez por. Mieczysława Woronowicza (historia zatoczyła koło, Woronowicz – Sołtysik - Woronowicz), tworzył i szkolił ostatni szwadron w PRL w ramach KBW. Po jego likwidacji zajął się pacą trenera sportu konnego w Legii Warszawa.

Obaj ci Panowie wywarli wielki wpływ na Szwadron a także na moją kawaleryjską historię. Z wielkim taktem udzielali mi porad, jak szkolić kawalerię, która odrodziła się w naszym wojsku po 52 latach nie istnienia. Obaj weterani całe swoje życie spędzili przy koniach szkoląc kawalerię a gdy jej zabrakło zajmując się sportem jeździeckim. Ich wieloletnie doświadczenie i akceptacja mojej pracy były zawsze dla mnie wielką pomocą.

            Te spostrzeżenia z czasu powstawania SKWP to zaledwie czubek góry lodowej, jaką jest historia tego pododdziału i historia odbudowywania kawalerii w Wojsku Polskim. Historia ta trwa cały czas i jest dowodem na to, że łatwo jest coś zniszczyć ale odtworzenie tego po pół wieku nie istnienia to istna epopeja, która czeka na swoją księgę.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            rtm. Robert Woronowicz 


10.11.2000 r. SKWP, Wręczenie proporca
(pierwszy występ Szwadronu
 na pl. Marszałka Józefa Piłsudskiego)

Por. Robert Woronowicz w barwach SKWP jako oficer zafrontowy.
W tle ułan Kuśmierek i Ochotnicze 11 P. Uł.


Dowódca Szwadronu Por. Tomasz Jękalski
 na skrzydle Szwadronu 

Weterani wręczają ostrogi ułanom Szwadronu.

Ułani przypinają otrzymane ostrogi.

Dowódca Szwadronu prezętuje otrzymany proporzec.

Poczet proporcowy czeka na wręczenie proporca.

Po wręczeniu proporca.


niedziela, 1 grudnia 2024

Z notatnika Rotmistrza: Jak to z anglezowaniem było, czyli od kiedy się anglezuje

 Konno zacząłem jeździć w 1981 roku. Nauka jazdy konnej zaczynała się od nauki dwóch podstawowych chodów: stępa i kłusa. W nauce chodziło o to, aby jak najszybciej opanować kłus anglezowany, który w obecnej jeździe konnej jest podstawowym chodem do pokonywania dużych odległości.

   Był to okres, kiedy w kinie i telewizji było dużo filmów o XVII-wiecznej Jeździe Polskiej. Pan Jerzy Hoffman, reżyser filmu ,,Potop”, w czasie kłusa nie pozwalał aktorom anglezować. Twierdził, że jazda Polska z XVII wieku nie anglezowała (i słusznie). Druga część ,,Potopu” zaczyna się od sceny, kiedy Kmicic ze wzgórza obserwuje kolumnę wojsk zbuntowanych przeciwko hetmanowi Radziwiłłowi, kawalerzyści jadący w kolumnie widziani z góry od przodu faktycznie nie anglezowali, ale gdy pojawił się oddział obserwowanych z tyłu, kiedy jeźdźcy nie wiedzieli, że są w obiektywie kamery, jechali kłusem anglezowanym. Po prostu we współczesnych siodłach, jak człowiek zna kłus anglezowany, trudno mu nie anglezować. Kłus ćwiczebny, wygodny jest tylko na koniach, które mają bardzo miękkiego i niewybijającego kłusa. Jadąc kłusem ćwiczebnym przez dłuższy czas, człowiek samoistnie zaczyna anglezować.

   Kłus anglezowany jest dzisiaj podstawowym chodem obok stępa podczas pokonywania dużych odległości. XX-wieczne regulaminy kawaleryjskie również traktują kłus anglezowany jako podstawowy chód przy pokonywaniu dużych odległości. Nawet na filmach o bardzo dawnych czasach (amerykański serial Wikingowie - VIII wiek naszej ery): jeźdźcy w dawnej Anglii, wojownicy króla Etelreda jeżdżą kłusem anglezowanym, duży błąd.

   W internecie nie znajdziesz informacji, od kiedy na koniach zaczęto anglezować. Istnieje informacja co to jest kłus anglezowany, ale nie ma informacji, od kiedy to się zaczęło. Tymczasem pierwsze siodło w którym można wygodnie i sprawnie anglezować zostało skonstruowane na przełomie XVIII i XIX wieku.

   Do tego czasu na koniach jeżdżono przede wszystkim stępem i galopem. Chodzi przy tym o galop bardzo wolny i spokojny ,,przez nóżkę'', chód bardzo wygodny dla jeźdźca. Kłusem poruszały się konie tylko dwa, trzy kroki przy przejściu ze stępa do galopu. Wszystkie siodła od końca XIX wieku zostają przystosowane do kłusa anglezowanego, który wcześniej nie był stosowany.

   Konie dobrze kłusujące (w Europie Wschodniej zwane rysakami, rysią nazywano kłus) były stosowane przede wszystkim w zaprzęgach, gdzie spokojny kłus dużo lepjej sprawdzał się w uprzęży zaprzęgowej niż galop. Kłus anglezowany stał się do końca XIX wieku tak popularny, że już w dzisiejszych czasach nikt nie pamięta, jak były skonstruowane wcześniejsze siodła (XVIII-wieczne i wcześniejsze).

   Siodła wcześniejsze różnią się od współczesnych niewielką zmianą w konstrukcji terlicy. Zaczep puśliska (tzw. maszynka) we współczesnych siodłach znajduje się bardzo blisko przedniego łęku, a czasem jest z nim styczny. Siodła wcześniejsze mają zaczep puśliska odległy od przedniego łęku o około 5cm. Ta wydawałoby się niewielka różnica w umieszczeniu zaczepu puśliska miała tak zasadniczy wpływ na równowagę jeźdźca, że zmieniła całkowicie sposób jazdy konnej. Współcześni historycy jazdy konnej nie potrafią tego ocenić, ponieważ żaden z nich nie miał okazji siedzieć w dawnym siodle, bo takie spotykamy tyko w muzeach. Nawet w książce-skrypcie Pana Ryszarda Wagnera pt. ,,Wpływ szkół jeździeckich na budowę rzędu końskiego w Polsce” wydanej przez SGGW w 1982 roku znajduje się opis siodła angielskiego z przełomu XVIII-XIX wieku, ale piszący nie potrafił stwierdzić, że było to pierwsze siodło, na którym można było anglezować, i że w ciągu stu lat jego konstrukcja zupełnie zmieniła sposób jazdy konnej.

   Konstrukcja dawnych siodeł (XIX wieku i wcześniejsze) wynikała z naturalnego rozwoju budowy rzędu jeździeckiego. Podkład na grzbiet konia, który będziemy nazywać czaprakiem, był mocowany do grzbietu konia za pomocą powęzu (obergurtu), który samoistnie osiadał w najgłębszym miejscu grzbietu konia, czyli tuż za kłębem. Strzemiona połączone jednym długim puśliskiem, przewieszone przez grzbiet konia osiadały w tym samym co powęz miejscu. W dzisiejszych czasach takie strzemiona połączone dwoma puśliskami nazywamy strzemionami cygańskimi.

   Osobiście stosowałem takie rozwiązanie, gdy w czasie rajdu jechałem na koniu z bardzo rozbitym kłębem (na skutek złego siodłania). Stąd pierwotne położenie strzemion i puślisk pokrywało się z położeniem powęzu, a w miarę rozwoju sztywnej terlicy siodła - z położeniem popręgu. Puśliska były mocowane do otworów w ławkach terlicy lub do metalowych uch wypadających w tym samym miejscu, tzn. pokrywających się z położeniem popręgu.

   Niestety nie znalazłem nigdzie, informacji kto i dlaczego umieścił zaczep puśliska tuż przy przednim łęku. Zmieniło to zupełnie sylwetkę i równowagę jeźdźca na obowiązujący do dzisiaj sposób jazdy konnej. Ciekawostką jest, że dawny sposób umieszczenia puślisk i strzemion był o wiele bardziej wygodny przy strzelaniu z łuku. Może dlatego nikt w dawnych czasach nie poszukiwał innych rozwiązań w konstrukcji siodła. Dopiero zarzucenie łuku jako podstawowego środka walki z konia na dużą odległość (XVII-XVIII w.) spowodowało poszukiwanie innych rozwiązań przy użyciu na koniu broni palnej. Czyli jak zwykle w jeździectwie użycie konia do walki powodowało największe zmiany w konstrukcji siodła oraz w sposobie jazdy konnej.

Anglezowanie nie przyjeło się na całym świecie jednocześnie. Najwcześniej ten "nowy sposób" jazdy kłusem przyjął się w Europie. Ostatnim miejscem w Europie, w którym anglezowanie się nie przyjeło, była kozaczyzna. Siodło kozackie było ostatnim siodłem wojskowym skonstruowanym tak jak siodła XVIII-wieczne i wcześniejsze. Kozacy używali tych siodeł jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym w Armii Radzieckiej (patrz film ,,Cichy Don”). W państwach arabskich na Dalekim Wschodzie, gdzie jeżdżono w siodłach tradycyjnych, nie można było w nich anglezować, ruch anglezowania musiał być minimalny. Tradycyjne siodła amerykańskie - kulbaki kowbojskie wywodzące się z siodeł hiszpańskich o wysokim stromym tylnym łęku - nie pozwalały anglezować. Oglądając amerykańskie filmy (westerny) z lat 40-50, możemy obserwować dawny sposób jeżdżenia konno tzn. tylko stępem i galopem, a jeżeli kłusem to kłusem ćwiczebnym. Polecam tu trylogię Johna Forda o kawalerii Amerykańskiej ,"Ford Apache" ,"Nosiła żółtą wstążkę" ," Rijo Grande", oraz serial z 1959 r. ,, Rawhide”. W latach 70-80 tak przemontowano w siodłach kowbojskich zaczep puśliska, że anglezowanie stało się możliwe, obniżono również tylny łęk. Jednak po roku 2000 staranni twórcy westernów powrócili do dawnych, tradycyjnych siodeł i unikają anglezowania na swoich filmach. Pod koniec ubiegłego wieku i na początku obecnego stulecia, największym problemem twórców filmów historycznych jest absoluty brak odpowiednio wyszkolonych koni i jeźdźców. Aby można było tworzyć filmy przedstawiające wiek XIX i wcześniejsze, aby nie wpadać w pułapkę anachronizmów (anglezowanie w wiekach XIX i wcześniejszy nie istniało), konieczne jest posiadanie odpowiednio wyszkolonych koni i jeźdźców. Widać to w filmach i serialach amerykańskich ("Wikingowie", Westerny z lat 80-90), gdy konie przechodzą z galopu do kłusa albo ze stępa do kłusa, jeźdźcy automatycznie zaczynają anglezować (podanglezowywać), zamiast jechać kłusem ćwiczebnym, zaś konie nie potrafią wolniutko (przez nóżkę) galopować. W dzisiejszych czasach mało który ośrodek jeździecki potrafi wyszkolić konie i jeźdźców w wolniutkim, spokojnym galopie, co było podstawową umiejętnością koni i jeźdźców w wiekach XIX i wcześniejszych (patrz serial amerykański ,,Rawhide”, gdy anglezowanie w Ameryce jeszcze nie istniało). 

niedziela, 9 czerwca 2024

Z notatnika Rotmistrza - proporczyki pułków strzelców konnych

Aby mówić o barwach proporczyków, należy przypomnieć podstawowe zasady barw pułkowych, przyjętych przez wojsko polskie w 1815 r. od armii carskiej. Czerwony (różne odcienie) – pułki pierwsze, białe – pułki drugie, żółty – trzecie, niebieski (różne odcienie) – pułki czwarte.

Pułki strzelców konnych zostały zorganizowane jako kawaleria liniowa dopiero w 1924 r. Przedtem była to kawaleria dywizyjna, składająca się z samodzielnych szwadronów o różnych tradycjach. Zatem proporczyki tych pułków zostały zaplanowane przez wyższe dowództwo.

Wymiary proporczyka na lancy to: szerokość – 20 cm, długość – 75 cm, długość wąsów – 50 cm, szerokość paska środkowego – 4 cm.

Przyjęto, że górna część proporczyków strzelców konnych będzie zielona (w różnych odcieniach) – tradycyjny kolor strzelców konnych od czasów napoleońskich. Dolna część pierwszych czterech pułków – czerwona (amarantowa), pułki 5, 6, 7, 8 – kolor biały, pułki 9 i 10 – dolna część proporczyka w kolorze żółtym (pułków strzelców konnych było 10). Szczególnym rozróżnieniem numerów pułków były środkowe paski – 4 cm (nie żyłki). Pierwsze cztery pułki – pasek czerwony (amarantowy), pułki 5, 6, 7, 8 – pasek biały, pulki 9, 10 – pasek żółty. W pułkach 1, 6, gdzie kolor paska był jednakowy jak kolor połowy proporczyka, paska nie umieszczano.

Wyjątkiem były pułki 2 (Hrubieszów ) i 4 (Płock) strzelców konnych, w których zmieniono numerację, ale nie zmieniono barw proporczyków ani miejsca stacjonowania. Skutkiem tego pułk 2 strzelców konnych w Hrubieszowie miał proporczyk zielono-amarantowy, z niebieskim paskiem pośrodku, a pułk 4 w Płocku, zielono-amarantowy z paskiem białym.

                                                                                                          rtm. Robert Woronowicz                

 

10 PSK   Łańcut 

9 PSK   Grajewo 

8 PSK   Chełmno 

7 PSK   Poznań / Biedrusko

6 PSK   Żółkiew  

5 PSK   Tarnów / Dębice 

4 PSK   Płock 

3 PSK   Wołkowysk 

2 PSK   Hrubieszów


1 PSK   Garwolin

Opowieści Generała - opowiadanie generała Michała Gutowskiego o końcu kampanii wrześniowej (jesiennej '39)

Generał opowiadał:

Po zdobyciu Walewic, które zdobyłem w nocnym boju z moim pierwszym szwadronem 17 pułku ułanów, liczyliśmy poniesione ciężkie straty. Z czterech oficerów mojego szwadronu, dwóch zginęło, natomiast ja i drugi oficer byliśmy poważnie ranni, zginęło 18 ułanów z mojego szwadronu. Ja z przestrzelonym prawym barkiem, znalazłem się w szpitalu polowym, do którego trafili kawalerzyści ranni w tej bitwie. Kiedy skończyła się Bitwa nad Bzurą, dołączyłem do grupy około 200 kawalerzystów, którzy zgubili swoje jednostki oraz tych którym rany na tyle zagoiły się w szpitalu, aby uciec i nie zostać ogarniętym przez zbliżających się Niemców. Nasza grupa ruszyła śladem Wielkopolskiej i Pomorskiej Brygad Kawalerii, które miały przebijać się do Warszawy. Nie należałem do grupy dowodzącej naszym oddziałem, ponieważ byłem ranny (prawą rękę miałem przybandażowaną do ciała). Koniem powodowałem lewą ręką, nie mogłem używać żadnej broni, ani szabli ani pistoletu.            

Całą wyprawę śladami poprzedzających nas brygad kawalerii zapamiętałem jako szereg zdarzeń zapisanych w mojej pamięci.

Pierwszym zdarzeniem, które tkwi w mojej pamięci, jest takie wspomnienie: wpadamy od tyłu na stanowiska Niemieckiej artylerii ostrzeliwującej Warszawę. Artylerzyści niemieccy nie byli przygotowani na atak od tyłu, a my nie byliśmy przygotowani do zniszczenia dział. Udało nam się jedynie rozpędzić niemieckich artylerzystów, a nie mieliśmy czasu na zniszczenie armat. Popędziliśmy dalej.

Następne wspomnienie: wpadamy w główną ulicę dużej wsi w okolicach Warszawy. Skręcamy w drogę w lewo i naszym oczom ukazuje się kompania piechoty niemieckiej z karabinami na pasach, maszerująca spokojnie przed siebie. Kawalerzyści dali ostrogę i ruszyliśmy na Niemców niespodziewających się ataku z tyłu. Niemieccy żołnierze próbowali uciekać przed kawalerią, ale droga była wygrodzona płotami posesji znajdujących się wzdłuż niej. Piechurzy usiłowali wspinać się na te ogrodzenia. Kawalerzyści cieli ich szablami, kłuli, strzelali z pistoletów i tratowali końmi. Nie jestem w stanie powiedzieć, ilu Niemców zostało rannych, zabitych lub stratowanych przez konie. Pędziliśmy dalej przed siebie. Mnie jedynie udało się dwóch Niemców kopnąć w głowę (przez ranę barku nie mogłem trzymać broni).

Następnym zdarzeniem, które zapadło mi w pamięć, to pokonujemy nocą w galopie jakąś polanę. Przez polanę przechodził rów melioracyjny albo okop, nie pamiętam dokładnie przez co nasze konie skakały. Niemcy, słysząc ruch na polanie, ostrzeliwali nas na oślep. Mój koń po skoku przez rów wywrócił się wraz ze mną. Udało mi się utrzymać wodze w lewym ręku. Nasza grupa odjechała w tym czasie przed siebie. Przy mnie został jeden ułan, który pomagał mi w czasie marszu. Nie mogłem dosiąść konia, wodze trzymałem w lewym ręku, ale prawą ręką, która była przybandażowana do ciała, nie mogłem przytrzymać strzemienia do wsiadania. Kule świstały nad nami, ułan, który przy mnie został, ponaglał mnie, wołając ,,Panie rotmistrzu, prędzej, bo nas tutaj zastrzelą’’. W końcu zdenerwowany pochylił się do mnie, złapał mnie za główny pas i przerzucił przez siodło. Po czym galopem ruszyliśmy w ślad za naszą grupą. Cały czas pędziliśmy przed siebie.

Nie zdołaliśmy dostać się do Warszawy, śladami pomorskiej i wielkopolskiej brygad kawalerii (szarża pod Wólką Węglową). Jechaliśmy przez Puszczę Kampinoską, a - po wyjechaniu z niej - w kierunku południowo-wschodnim "na przyczółek rumuński". Nasza grupa stopniowo zmniejszała się. Odpadali z niej ranni, zabici, oraz ci, którzy zdecydowali się odłączyć. Zostało nas kilkunastu. 19 października 1939 r. zdecydowaliśmy się na zakończenie naszej walki. Konie oddaliśmy w napotkanej wsi za cywilne ubrania, broń zakopaliśmy, po czym każdy z nas udał się w wybranym przez siebie kierunku. Ja wybrałem się z powrotem do Warszawy.

Wspomnienia Generała zapamiętał i spisał

rtm. Robert Woronowicz 

poniedziałek, 24 lutego 2020

SZKOLENIE KAWALERII W XXI w. cz. II

SZKOLENIE KAWALERII W XXI w. cz. II 600377377


   Podstawą szkolenia kawalerii konnej, tak jak w poprzednich wiekach jest nauka jazdy konnej.          W czasach współczesnych, kiedy służba w kawalerii wojskowej czy ochotniczej jest wolną wolą człowieka, grupuje ona ludzi dla których jazda konna jest podstawową umiejętnością. Ponieważ       w przeszłość odeszły już czasy, gdy do kawalerii trafiali ludzie z poboru z których można było wyodrębnić początkujących (w dużej liczbie) i szkolić ich od podstaw, obecnie kawalerie przyjmują głównie ludzi już znających podstawy tego sportu. Zadaniem  pierwszego etapu szkolenia staje się ujednolicenie tych podstaw.| Najważniejszym jest poprawienie i ujednolicenie sylwetki kawalerzysty. Mało kto zdaje sobie sprawę, że do połowy XX w. w jeździectwie dominowali wojskowi a większość zasad jeździeckich pochodzi od kawalerii. Wystarczy porównać sylwetkę rtm. Roycewicza                 z Olimpiady w Berlinie w 1936 r. z sylwetką jeźdźca z podręcznika „Skoki przez przeszkody”  Anthonego Pallmana z drugiej połowy ubiegłego wieku aby stwierdzić, skąd czerpano wzory.


Anthony Paalman „Jeździectwo. Skoki przez przeszkody”, Zbrosławice 1979


   Równocześnie z poprawą sylwetki i ujednoliceniem zasad jazdy konnej, prowadzi się naukę musztry konnej. Zmiany szyków, różnego rodzaju zwroty, figury kadryla wszystko co służy pokazom kawaleryjskim, które są podstawą prezentacji kawalerii środowisku cywilnemu. Do takich ćwiczeń wystarczy, że jeźdźcy opanowali już jazdę stępem i kłusem. Chodzi o to aby kawalerzyści, jak najwcześniej zapoznawali się  z zasadami i prawidłami musztry aby z czasem automatycznie reagowali na komendy. Równocześnie trwa praca nad podwyższaniem umiejętności jeździeckich. 
 

   Największą trudnością kawalerii ochotniczej jest ilość ćwiczących. Na ogół jest ich za mało. Szwadrony ochotnicze liczą na ogół kilkanaście osób ale żeby wszyscy spotkali się na jednym treningu aby ćwiczyć zgrywanie pododdziału to poważny problem. Podstawą szkolenia musztry jest sekcja, czyli sześciu kawalerzystów. Dobry pokaz musztry powinien liczyć dwie lub trzy sekcje a to już jest poważne wyzwanie dla dowodzących szwadronami. Nawet w Szwadronie Kawalerii Wojska Polskiego, gdzie ułani to zawodowcy jeżdżący pięć dni w tygodniu, ostatni pokaz na trzy sekcje miał miejsce w 2008 r. (YouTube https://www.youtube.com/watch?v=b7w56r-DFDY, https://www.youtube.com/watch?v=Al10aIk0Iyc ). Miałem zaszczyt go prowadzić, większość ułanów stanowili żołnierze służby zasadniczej bo dopiero od następnego roku Armia przeszła na służbę zawodową.  

   Problemy dostosowania do dzisiejszych czasów przedwojennych regulaminów przedstawiłem  w pierwszej części tego artykułu. Kolejnym problemem pokazów kawaleryjskich jest dostępność odpowiednio dużych placów do ćwiczeń. Pokaz na dwie sekcje (12 koni) powinien być ćwiczony na ujeżdżalni o wymiarach 35 m. x 70 m. Nie wszystkie ośrodki jeździeckie dysponują takimi powierzchniami. Zielony plac przeznaczony dla zawodów  skokowych odpada, gdyż ćwicząca w kolumnie trójkami kawaleria działa, jak glebogryzarka i po kilku treningach plac już nie był by zielony.

   Nauka jazdy konnej w kawalerii jest szybsza niż w grupach cywilnych, bo wymaga większego skupienia uwagi od „kursanta”, który jednocześnie uczy się jazdy konnej i znalezienia swojego miejsca w szyku.

   Największy pokaz musztry kawaleryjskiej (ponad 60 koni) miał miejsce w 2014 r. w Woli Gułowskiej na zakończenie trzydniowych Manewrów Kawalerii Ochotniczej. https://www.youtube.com/watch?v=mhoCJUEojjc
Pierwsze 20 min. filmu to przygotowanie do pokazu, od 20 minuty pokaz musztry. Dalszy ciąg filmu to władanie lancą i szablą i  temu tematowi poświęcimy chwilę uwagi.
   O ile do pokazów musztry potrzebne jest dobre opanowanie sztuki jeździeckiej, co przy pełnym zaangażowaniu jeźdźca jest w stanie osiągnąć większość kandydatów na   kawalerzystów, to władanie bronią białą wymaga bardzo dobrego opanowania jazdy konnej. W II RP wszyscy kawalerzyści musieli władać bronią białą konno. W kawalerii XXI w. wszyscy muszą umieć jeździć konno z lancą w ręku. Koń jest wtedy prowadzony tylko jedną, lewą ręką. Władanie bojowe lancą pozostawiane jest głównie tym, którzy mogą jeździe konnej poświęcić więcej czasu. Użycie lancy w boju jest znacznie łatwiejsze niż walka szablą, wymaga jednak od jeźdźca pełnego opanowania konia w galopie jedną ręką. Skomplikowane przechwyty lancy i skupienie uwagi na pozornikach (celach) wymagają wielu godzin ćwiczeń.

Przeciwnik stojący – w prawo kłuj. Zdj. Andrzej Klimczuk.

Zbieranie pierścieni – 2 z 3. Zdj. Andrzej Klimczuk.

Zbieranie pierścieni – 3 z 3. Zdj. Andrzej Klimczuk.

Zmiana chwytu podrzutem. Zdj. Andrzej Klimczuk.

Kłucie lancą w skoku.






   Największą sztuką w jeździe kawaleryjskiej jest władanie szablą a przede wszystkim prawidłowe cięcie łóz. Łoza (pręt leszczynowy, ok. 2 m. długości, grubości u podstawy ok. 2 cm.) powinna być trafiona piórem szabli (ostatnie 10 cm. głowni) na wysokości chrap konia. Czyli zamach i cięcie należy rozpocząć dużo wcześniej. Moment zamachu i cięcia jest uzależniony od prędkości galopu wierzchowca. Wymaga to tzw. „iskry bożej” u kawalerzysty a to nie jest dane wszystkim. Wymaga to wieloletniego treningu aby osiągnąć wysoki poziom.


Łoza trafiona prawidłowo. W połowie długości szyi konia widoczna przecięta łoza. Górna część jeszcze nie spadła. Szabla po cięciu już nad zadem konia, szwoleżer patrzy w przód na następny cel. Zdj. Andrzej Klimczuk.


 
Cięcie z góry na lewo. Najtrudniejszy rodzaj cięcia. Zdj. Andrzej Klimczuk.


   Na zawodach władania lancą i szablą kawalerzysta ma do zwalczenia (jedną bronią) 10 różnych pozorników (celów) na dystansie ok. 200 m. z prędkością ok. 450 m/min. 

   Władanie szablą jest niebezpieczne dla konia. Niewprawny jeździec może pokaleczyć głowę    i zad konia. Ćwiczenia z białą bronią są organizowane w ośrodkach, których właścicielami są kawalerzyści lub na koniach prywatnych.


   Wyszkolenie indywidualne jeźdźca sprawdzane jest na zawodach kawaleryjskich. W roku 2001 na I Kawaleryjskich Mistrzostwach Polski wyłoniono siedem podstawowych konkurencji, które obowiązują do dziś. Są to:
1.      Ocena kawalerzysty (umundurowanie, uzbrojenie, zachowanie). Ocena konia i rzędu.
2.      Ujeżdżenie wg. przepisów PZJ.
3.      Skoki w terenie – cross, wg. przepisów PZJ.
4.      Strzelanie pieszo z broni,  na strzelnicy (ostatnio niektóre ośrodki organizują strzelanie z konia z broni pneumatycznej).
5.      Skoki na parkurze wg. przepisów PZJ.
6.      Władanie lancą.
7.      Władanie szablą.
Konkurencje te wzorowano na przedwojennych zawodach Militari, organizowanych w kawalerii II RP.

Strzelanie z konia w galopie z pistoletu pneumatycznego, plastikowymi kulkami, do kartonowego pudełka.       Zdj. Stanisław Sowa.


   Pierwsza z wymienionych konkurencji pokazuje, że kawaleria to nie tylko umiejętności jeździeckie. To przede wszystkim koń. „Bo w sercu ułana, gdy położysz je na dłoń na pierwszym miejscu Panna, przed Panną tylko koń.” Mówi przedwojenna piosenka z filmu „Śluby ułańskie” (YouTube https://www.youtube.com/watch?v=9NLfsoN3MeA). To pierwsza duża trudność do pokonania, jeżeli  chce się osiągnąć poziom umożliwiający start w zawodach. Druga trudność to znaczne nakłady finansowe oraz czas. Koń, treningi z instruktorem, rząd kawaleryjski, uzbrojenie, umundurowanie to wydatki liczone w tysiącach złotych. O ile kawalerzyści Szwadronu Kawalerii WP dostają wszystko w ramach służby to Kawaleria Ochotnicza musi to wszystko załatwić sama. Zaangażowanie w kawaleryjskie potrzeby i obowiązki sprawia, że kawaleria ochotnicza                    w wyszkoleniu indywidualnym góruje nad wojskową. Kawaleria wojskowa wygrywa za to               w wyszkoleniu zespołowym, bo to ich obowiązek pięć razy w tygodniu.
   Szkolenie odbywa się przy wykorzystaniu przedwojennych regulaminów oraz regulaminów współczesnych, które przystosowują przedwojenne regulaminy do czasów dzisiejszych. Obecnie       w drukarni wojskowej znajduje się kolejny tom Regulaminu Kawalerii, Wyszkolenie Kawalerzysty Konno.

   Częścią, której autor poświęcił szczególną uwagę, jest Rozdział B: „Władanie bronią, broń biała”. Kawaleria polska, jako jedyna na świecie, kultywuje bojowe użycie szabli i lancy zgodnie z regulaminami z okresu II RP. Jazda polska używała tych broni z powodzeniem podczas wojny z Rosją bolszewicką i dlatego w Regulaminie Kawalerii z 1922 r. poświęcono temu zagadnieniu wiele miejsca. Jako ilustracji użyto zdjęć kawalerzystów, którzy w tej wojnie brali udział, a których sylwetki podkreślają bojowość prezentowanych chwytów szabli i lancy. Zdjęcia te, zwłaszcza ilustrujące władanie lancą, zostały wykorzystane w prezentowanym regulaminie.
Lanca – broń, którą polscy ułani wprowadzili do kawalerii europejskiej w czasach wojen napoleońskich, w dwudziestoleciu międzywojennym stopniowo wychodziła z użycia, dlatego w Regulaminie Kawalerii z 1938 r. poświęcono jej niewiele miejsca. We współczesnej kawalerii konnej, której głównym zadaniem jest przypominanie o świetności naszego wojska, lanca odgrywa rolę symbolu Polskiej Jazdy i dlatego poświęcono jej znacznie większą a także z osobistego udziału w konkursach władania lancą i szablą.  część tego regulaminu. Władanie bronią białą uzupełniono o informacje zawarte w „Podręczniku dla instruktorów Konnego Przysposobienia Wojskowego >Krakus<”, Warszawa 1935, oraz o doświadczenia autora ze szkolenia Szwadronu Kawalerii WP, Kawalerii Ochotniczej.

 









Kawalerzysta ochotnik, jeżeli chce się skupić na ćwiczeniach zespołowych, ponosi koszty niewiele większe niż w cywilnej jeździe konnej. Dla tego zapraszamy wszystkich chętnych do jazdy konnej „trochę inaczej”. Szwadrony ochotnicze działają w całej Polsce tylko trzeba je znaleźć.

                                                                  rtm. Robert Woronowicz