niedziela, 1 grudnia 2024

Z notatnika Rotmistrza: Jak to z anglezowaniem było, czyli od kiedy się anglezuje

 Konno zacząłem jeździć w 1981 roku. Nauka jazdy konnej zaczynała się od nauki dwóch podstawowych chodów: stępa i kłusa. W nauce chodziło o to, aby jak najszybciej opanować kłus anglezowany, który w obecnej jeździe konnej jest podstawowym chodem do pokonywania dużych odległości.

   Był to okres, kiedy w kinie i telewizji było dużo filmów o XVII-wiecznej Jeździe Polskiej. Pan Jerzy Hoffman, reżyser filmu ,,Potop”, w czasie kłusa nie pozwalał aktorom anglezować. Twierdził, że jazda Polska z XVII wieku nie anglezowała (i słusznie). Druga część ,,Potopu” zaczyna się od sceny, kiedy Kmicic ze wzgórza obserwuje kolumnę wojsk zbuntowanych przeciwko hetmanowi Radziwiłłowi, kawalerzyści jadący w kolumnie widziani z góry od przodu faktycznie nie anglezowali, ale gdy pojawił się oddział obserwowanych z tyłu, kiedy jeźdźcy nie wiedzieli, że są w obiektywie kamery, jechali kłusem anglezowanym. Po prostu we współczesnych siodłach, jak człowiek zna kłus anglezowany, trudno mu nie anglezować. Kłus ćwiczebny, wygodny jest tylko na koniach, które mają bardzo miękkiego i niewybijającego kłusa. Jadąc kłusem ćwiczebnym przez dłuższy czas, człowiek samoistnie zaczyna anglezować.

   Kłus anglezowany jest dzisiaj podstawowym chodem obok stępa podczas pokonywania dużych odległości. XX-wieczne regulaminy kawaleryjskie również traktują kłus anglezowany jako podstawowy chód przy pokonywaniu dużych odległości. Nawet na filmach o bardzo dawnych czasach (amerykański serial Wikingowie - VIII wiek naszej ery): jeźdźcy w dawnej Anglii, wojownicy króla Etelreda jeżdżą kłusem anglezowanym, duży błąd.

   W internecie nie znajdziesz informacji, od kiedy na koniach zaczęto anglezować. Istnieje informacja co to jest kłus anglezowany, ale nie ma informacji, od kiedy to się zaczęło. Tymczasem pierwsze siodło w którym można wygodnie i sprawnie anglezować zostało skonstruowane na przełomie XVIII i XIX wieku.

   Do tego czasu na koniach jeżdżono przede wszystkim stępem i galopem. Chodzi przy tym o galop bardzo wolny i spokojny ,,przez nóżkę'', chód bardzo wygodny dla jeźdźca. Kłusem poruszały się konie tylko dwa, trzy kroki przy przejściu ze stępa do galopu. Wszystkie siodła od końca XIX wieku zostają przystosowane do kłusa anglezowanego, który wcześniej nie był stosowany.

   Konie dobrze kłusujące (w Europie Wschodniej zwane rysakami, rysią nazywano kłus) były stosowane przede wszystkim w zaprzęgach, gdzie spokojny kłus dużo lepjej sprawdzał się w uprzęży zaprzęgowej niż galop. Kłus anglezowany stał się do końca XIX wieku tak popularny, że już w dzisiejszych czasach nikt nie pamięta, jak były skonstruowane wcześniejsze siodła (XVIII-wieczne i wcześniejsze).

   Siodła wcześniejsze różnią się od współczesnych niewielką zmianą w konstrukcji terlicy. Zaczep puśliska (tzw. maszynka) we współczesnych siodłach znajduje się bardzo blisko przedniego łęku, a czasem jest z nim styczny. Siodła wcześniejsze mają zaczep puśliska odległy od przedniego łęku o około 5cm. Ta wydawałoby się niewielka różnica w umieszczeniu zaczepu puśliska miała tak zasadniczy wpływ na równowagę jeźdźca, że zmieniła całkowicie sposób jazdy konnej. Współcześni historycy jazdy konnej nie potrafią tego ocenić, ponieważ żaden z nich nie miał okazji siedzieć w dawnym siodle, bo takie spotykamy tyko w muzeach. Nawet w książce-skrypcie Pana Ryszarda Wagnera pt. ,,Wpływ szkół jeździeckich na budowę rzędu końskiego w Polsce” wydanej przez SGGW w 1982 roku znajduje się opis siodła angielskiego z przełomu XVIII-XIX wieku, ale piszący nie potrafił stwierdzić, że było to pierwsze siodło, na którym można było anglezować, i że w ciągu stu lat jego konstrukcja zupełnie zmieniła sposób jazdy konnej.

   Konstrukcja dawnych siodeł (XIX wieku i wcześniejsze) wynikała z naturalnego rozwoju budowy rzędu jeździeckiego. Podkład na grzbiet konia, który będziemy nazywać czaprakiem, był mocowany do grzbietu konia za pomocą powęzu (obergurtu), który samoistnie osiadał w najgłębszym miejscu grzbietu konia, czyli tuż za kłębem. Strzemiona połączone jednym długim puśliskiem, przewieszone przez grzbiet konia osiadały w tym samym co powęz miejscu. W dzisiejszych czasach takie strzemiona połączone dwoma puśliskami nazywamy strzemionami cygańskimi.

   Osobiście stosowałem takie rozwiązanie, gdy w czasie rajdu jechałem na koniu z bardzo rozbitym kłębem (na skutek złego siodłania). Stąd pierwotne położenie strzemion i puślisk pokrywało się z położeniem powęzu, a w miarę rozwoju sztywnej terlicy siodła - z położeniem popręgu. Puśliska były mocowane do otworów w ławkach terlicy lub do metalowych uch wypadających w tym samym miejscu, tzn. pokrywających się z położeniem popręgu.

   Niestety nie znalazłem nigdzie, informacji kto i dlaczego umieścił zaczep puśliska tuż przy przednim łęku. Zmieniło to zupełnie sylwetkę i równowagę jeźdźca na obowiązujący do dzisiaj sposób jazdy konnej. Ciekawostką jest, że dawny sposób umieszczenia puślisk i strzemion był o wiele bardziej wygodny przy strzelaniu z łuku. Może dlatego nikt w dawnych czasach nie poszukiwał innych rozwiązań w konstrukcji siodła. Dopiero zarzucenie łuku jako podstawowego środka walki z konia na dużą odległość (XVII-XVIII w.) spowodowało poszukiwanie innych rozwiązań przy użyciu na koniu broni palnej. Czyli jak zwykle w jeździectwie użycie konia do walki powodowało największe zmiany w konstrukcji siodła oraz w sposobie jazdy konnej.

Anglezowanie nie przyjeło się na całym świecie jednocześnie. Najwcześniej ten "nowy sposób" jazdy kłusem przyjął się w Europie. Ostatnim miejscem w Europie, w którym anglezowanie się nie przyjeło, była kozaczyzna. Siodło kozackie było ostatnim siodłem wojskowym skonstruowanym tak jak siodła XVIII-wieczne i wcześniejsze. Kozacy używali tych siodeł jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym w Armii Radzieckiej (patrz film ,,Cichy Don”). W państwach arabskich na Dalekim Wschodzie, gdzie jeżdżono w siodłach tradycyjnych, nie można było w nich anglezować, ruch anglezowania musiał być minimalny. Tradycyjne siodła amerykańskie - kulbaki kowbojskie wywodzące się z siodeł hiszpańskich o wysokim stromym tylnym łęku - nie pozwalały anglezować. Oglądając amerykańskie filmy (westerny) z lat 40-50, możemy obserwować dawny sposób jeżdżenia konno tzn. tylko stępem i galopem, a jeżeli kłusem to kłusem ćwiczebnym. Polecam tu trylogię Johna Forda o kawalerii Amerykańskiej ,"Ford Apache" ,"Nosiła żółtą wstążkę" ," Rijo Grande", oraz serial z 1959 r. ,, Rawhide”. W latach 70-80 tak przemontowano w siodłach kowbojskich zaczep puśliska, że anglezowanie stało się możliwe, obniżono również tylny łęk. Jednak po roku 2000 staranni twórcy westernów powrócili do dawnych, tradycyjnych siodeł i unikają anglezowania na swoich filmach. Pod koniec ubiegłego wieku i na początku obecnego stulecia, największym problemem twórców filmów historycznych jest absoluty brak odpowiednio wyszkolonych koni i jeźdźców. Aby można było tworzyć filmy przedstawiające wiek XIX i wcześniejsze, aby nie wpadać w pułapkę anachronizmów (anglezowanie w wiekach XIX i wcześniejszy nie istniało), konieczne jest posiadanie odpowiednio wyszkolonych koni i jeźdźców. Widać to w filmach i serialach amerykańskich ("Wikingowie", Westerny z lat 80-90), gdy konie przechodzą z galopu do kłusa albo ze stępa do kłusa, jeźdźcy automatycznie zaczynają anglezować (podanglezowywać), zamiast jechać kłusem ćwiczebnym, zaś konie nie potrafią wolniutko (przez nóżkę) galopować. W dzisiejszych czasach mało który ośrodek jeździecki potrafi wyszkolić konie i jeźdźców w wolniutkim, spokojnym galopie, co było podstawową umiejętnością koni i jeźdźców w wiekach XIX i wcześniejszych (patrz serial amerykański ,,Rawhide”, gdy anglezowanie w Ameryce jeszcze nie istniało). 

niedziela, 9 czerwca 2024

Z notatnika Rotmistrza - proporczyki pułków strzelców konnych

Aby mówić o barwach proporczyków, należy przypomnieć podstawowe zasady barw pułkowych, przyjętych przez wojsko polskie w 1815 r. od armii carskiej. Czerwony (różne odcienie) – pułki pierwsze, białe – pułki drugie, żółty – trzecie, niebieski (różne odcienie) – pułki czwarte.

Pułki strzelców konnych zostały zorganizowane jako kawaleria liniowa dopiero w 1924 r. Przedtem była to kawaleria dywizyjna, składająca się z samodzielnych szwadronów o różnych tradycjach. Zatem proporczyki tych pułków zostały zaplanowane przez wyższe dowództwo.

Wymiary proporczyka na lancy to: szerokość – 20 cm, długość – 75 cm, długość wąsów – 50 cm, szerokość paska środkowego – 4 cm.

Przyjęto, że górna część proporczyków strzelców konnych będzie zielona (w różnych odcieniach) – tradycyjny kolor strzelców konnych od czasów napoleońskich. Dolna część pierwszych czterech pułków – czerwona (amarantowa), pułki 5, 6, 7, 8 – kolor biały, pułki 9 i 10 – dolna część proporczyka w kolorze żółtym (pułków strzelców konnych było 10). Szczególnym rozróżnieniem numerów pułków były środkowe paski – 4 cm (nie żyłki). Pierwsze cztery pułki – pasek czerwony (amarantowy), pułki 5, 6, 7, 8 – pasek biały, pulki 9, 10 – pasek żółty. W pułkach 1, 6, gdzie kolor paska był jednakowy jak kolor połowy proporczyka, paska nie umieszczano.

Wyjątkiem były pułki 2 (Hrubieszów ) i 4 (Płock) strzelców konnych, w których zmieniono numerację, ale nie zmieniono barw proporczyków ani miejsca stacjonowania. Skutkiem tego pułk 2 strzelców konnych w Hrubieszowie miał proporczyk zielono-amarantowy, z niebieskim paskiem pośrodku, a pułk 4 w Płocku, zielono-amarantowy z paskiem białym.

                                                                                                          rtm. Robert Woronowicz                

 

10 PSK   Łańcut 

9 PSK   Grajewo 

8 PSK   Chełmno 

7 PSK   Poznań / Biedrusko

6 PSK   Żółkiew  

5 PSK   Tarnów / Dębice 

4 PSK   Płock 

3 PSK   Wołkowysk 

2 PSK   Hrubieszów


1 PSK   Garwolin

Opowieści Generała - opowiadanie generała Michała Gutowskiego o końcu kampanii wrześniowej (jesiennej '39)

Generał opowiadał:

Po zdobyciu Walewic, które zdobyłem w nocnym boju z moim pierwszym szwadronem 17 pułku ułanów, liczyliśmy poniesione ciężkie straty. Z czterech oficerów mojego szwadronu, dwóch zginęło, natomiast ja i drugi oficer byliśmy poważnie ranni, zginęło 18 ułanów z mojego szwadronu. Ja z przestrzelonym prawym barkiem, znalazłem się w szpitalu polowym, do którego trafili kawalerzyści ranni w tej bitwie. Kiedy skończyła się Bitwa nad Bzurą, dołączyłem do grupy około 200 kawalerzystów, którzy zgubili swoje jednostki oraz tych którym rany na tyle zagoiły się w szpitalu, aby uciec i nie zostać ogarniętym przez zbliżających się Niemców. Nasza grupa ruszyła śladem Wielkopolskiej i Pomorskiej Brygad Kawalerii, które miały przebijać się do Warszawy. Nie należałem do grupy dowodzącej naszym oddziałem, ponieważ byłem ranny (prawą rękę miałem przybandażowaną do ciała). Koniem powodowałem lewą ręką, nie mogłem używać żadnej broni, ani szabli ani pistoletu.            

Całą wyprawę śladami poprzedzających nas brygad kawalerii zapamiętałem jako szereg zdarzeń zapisanych w mojej pamięci.

Pierwszym zdarzeniem, które tkwi w mojej pamięci, jest takie wspomnienie: wpadamy od tyłu na stanowiska Niemieckiej artylerii ostrzeliwującej Warszawę. Artylerzyści niemieccy nie byli przygotowani na atak od tyłu, a my nie byliśmy przygotowani do zniszczenia dział. Udało nam się jedynie rozpędzić niemieckich artylerzystów, a nie mieliśmy czasu na zniszczenie armat. Popędziliśmy dalej.

Następne wspomnienie: wpadamy w główną ulicę dużej wsi w okolicach Warszawy. Skręcamy w drogę w lewo i naszym oczom ukazuje się kompania piechoty niemieckiej z karabinami na pasach, maszerująca spokojnie przed siebie. Kawalerzyści dali ostrogę i ruszyliśmy na Niemców niespodziewających się ataku z tyłu. Niemieccy żołnierze próbowali uciekać przed kawalerią, ale droga była wygrodzona płotami posesji znajdujących się wzdłuż niej. Piechurzy usiłowali wspinać się na te ogrodzenia. Kawalerzyści cieli ich szablami, kłuli, strzelali z pistoletów i tratowali końmi. Nie jestem w stanie powiedzieć, ilu Niemców zostało rannych, zabitych lub stratowanych przez konie. Pędziliśmy dalej przed siebie. Mnie jedynie udało się dwóch Niemców kopnąć w głowę (przez ranę barku nie mogłem trzymać broni).

Następnym zdarzeniem, które zapadło mi w pamięć, to pokonujemy nocą w galopie jakąś polanę. Przez polanę przechodził rów melioracyjny albo okop, nie pamiętam dokładnie przez co nasze konie skakały. Niemcy, słysząc ruch na polanie, ostrzeliwali nas na oślep. Mój koń po skoku przez rów wywrócił się wraz ze mną. Udało mi się utrzymać wodze w lewym ręku. Nasza grupa odjechała w tym czasie przed siebie. Przy mnie został jeden ułan, który pomagał mi w czasie marszu. Nie mogłem dosiąść konia, wodze trzymałem w lewym ręku, ale prawą ręką, która była przybandażowana do ciała, nie mogłem przytrzymać strzemienia do wsiadania. Kule świstały nad nami, ułan, który przy mnie został, ponaglał mnie, wołając ,,Panie rotmistrzu, prędzej, bo nas tutaj zastrzelą’’. W końcu zdenerwowany pochylił się do mnie, złapał mnie za główny pas i przerzucił przez siodło. Po czym galopem ruszyliśmy w ślad za naszą grupą. Cały czas pędziliśmy przed siebie.

Nie zdołaliśmy dostać się do Warszawy, śladami pomorskiej i wielkopolskiej brygad kawalerii (szarża pod Wólką Węglową). Jechaliśmy przez Puszczę Kampinoską, a - po wyjechaniu z niej - w kierunku południowo-wschodnim "na przyczółek rumuński". Nasza grupa stopniowo zmniejszała się. Odpadali z niej ranni, zabici, oraz ci, którzy zdecydowali się odłączyć. Zostało nas kilkunastu. 19 października 1939 r. zdecydowaliśmy się na zakończenie naszej walki. Konie oddaliśmy w napotkanej wsi za cywilne ubrania, broń zakopaliśmy, po czym każdy z nas udał się w wybranym przez siebie kierunku. Ja wybrałem się z powrotem do Warszawy.

Wspomnienia Generała zapamiętał i spisał

rtm. Robert Woronowicz